czwartek, 3 lipca 2008

Jak tu zacząć? /3 lipca 2008/

Siedzę przed monitorem i zastanawiam sie jak wyglądał nasz pierwszy dzień w gronie rodzinnym. Siedzę, myślę i nic nie pamiętam! Czarna dziura!!
Nasze życie tak ściśle toczy się dookoła Agnieszki, że wszystko pozostałe jest tylko czymś błachym i nieważnym. Odsysanie, zakładanie sondy, karmienie i szykowanie dla Agi jedzonka stało sie rutynowymi czynnościami. To co jeszcze nie dawno wzbudzało we mnie paniczny lęk, stało codziennością.
Pamiętam (brzmi tak jakby minęło kilka lat a nie parę miesięcy), że musiałam jechać do NFZ do Piły załatwić zlecenie na cewniki anestezjologiczne. Pani Beata wypisala mi skierowanie i pojechałam. Jak byłam w Pile zadzwonili z Hospicjum Domowego, że są w drodze do nas, wiozą ssak i ambu, to był chyba wtorek. Umówiłam sie z nimi za jakieś 2 godziny. Na szczęście była super pogoda i nie było ślizgo. Jak wróciłam, jeszcze zdążyłam złapać Panią doktor i wypisała mi receptę na cewniki. Teraz musiałam poszukać jakiś sklep medyczny albo aptekę, które zrealizują to zamówienie. Okazało sie, że to wcale nie jest takie proste. Żadna apteka nie ma podpisanej z NFZ umowy na cewniki anestezjologiczne. Dopiero w sklepie medycznym, Pani była tak miła, że podała mi telefony i adresy miejsc, w których można dostać to czego szukam. Udało mi sie za pierwszym razem. W Pile. Super, już widziałam siebie jadącą znowu 140 km. Na szczęście w mojej firmie jeden z dyrektorów dosyć często przejeżdża przez Piłę. Zabrał mi tą receptę i przywiózł cewniki. Dziękuję Panie Mariuszu.
Hospicjum było zaraz za moimi piętami, zdązyłam tylko usiąść. Przywieźli ssak i ambu, jak obiecali. Pani doktor osłuchała Agi, popodpisywałam kilka papierków i tyle. Mogłam oddać ssak do naszego hospicjum i ambu na chirurgię.
Kiedy wyszło hospicjum, przyszły pielęgniarki środowiskowe. Pani Teresa i Irena. Bardzo miłe, sympatyczne i troskliwe. Miały do nas przychodzić raz, dwa razy w tygodniu. Takie wymogi Hospicjum.
Pod koniec tygodnia przyjechała też Pani Beata. Chciała ją osłuchać i przy okazji podniosla mnie troche na duchu. Na szczęście było wszystko w porządku.
I tak jakoś zleciał nam styczeń w mgnieniu oka. Pielęgniarki przychodziły. Przychodziła babcia, żebym mogła conieco pozałatwiać. Tylko rehabilitantka nie mogła przyjść. Dopadła ją i rodzinę choroba zakaźna i musiała odczekać, w trosce o naszą Agi. Pani Joasia zaczęła do nas przychodzić od lutego. I wtedy dopiero zaczęła się profesjonalna rehabilitacja, a nie taka moja amatorszczyzna. Wkrótce doszly też masaże i wraz z nimi pojawiła się przemiła i bardzo wrażliwa Sonia.
Czas posuwał się do przodu, a moja Agi nie chciała nadal się obudzić. Mały Śpioszek!

5 komentarzy:

  1. przeczytałam Waszą historię i aż łzy stanęły mi w oczach. Boże, jakie to nasze życie i zdrowie jest kruche…. życzę Waszej córci powrotu do zdrowia. bądźcie pełni nadziei.
    ~mamisia

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj kruche to życie nasze, kruche. Kochani dacie radę, musiciew to mocno wierzyć.Jesteście u nas w zakładkach.Antek z mamą
    ~basik71

    OdpowiedzUsuń
  3. Na twarzy usmiech a w sercu bol-to najtrudniejsza z zyciowych rol.Zycze marzen o ktore warto walczyc Radosci z ktora warto sie dzielic Przyjaciol z ktorymi warto byc ,oraz milosci i nadzieji bez ktorej nie da sie zyc
    ~http://maciuss1.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem aż zadziwiona jak wy to wytrzymujecie. Współczuję i życzę szczęścia!
    agas35@op.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja wcale nie jestem zdziwiona ,że to wytrzymują.ONI KOCHAJĄ!Wiem,że czasem jest ciężko/ze swojego doświadczenia /,ale nie tylko wiara góry przenosi miłość także.Odwagi!Wszystko w życiu ma sens.Także cierpienie naszych dzieci i nasze.
    ~mama chorego Grzesia

    OdpowiedzUsuń