poniedziałek, 30 czerwca 2008

Hospicjum domowe. /30 czerwca 2008/

Będąc w szpitalu były noce kiedy spałam po 2-4 godzin na dobę. Bałam się, ze nie będę słyszeć jak moja Agi charczy, że nie zdążę. Któregoś wieczoru poszłam do pielęgniarki i poprosiłam o pomoc. Chciałam, żeby w nocy zajrzała do nas czy wszystko w porządku. Pani spojrzała zdziwiona i spytała mnie tylko czy wychodzę na noc. Więcej nie prosiłam. Jedna pielęgniarka tylko widząc widocznie podkrążone oczy spytała się mnie czy ja w ogóle śpię w nocy. Agi miała podawany wtedy antybiotyk i podłączony pulsoksymetr. Dostawała jeszcze cały czas bardzo wysokie gorączki. Ta pielęgniarka właśnie odsłoniła sobie roletę i zaglądała do Agnieszki. Dodatkowo nie budziła mnie do mierzenia temperatury u małej. Zdarzało się, że pielęgniarka przychodziła przed 4 nad ranem roznosić termometry.
Największa niespodziankę sprawiła mi Pani doktor Beata. To pediatra Aguni. Odwiedziła nas w szpitalu, ucieszyłam się bardzo. Cały czas byłyśmy w kontakcie telefonicznym. Pomogła mi podnieść się z tego wszystkiego, i nadal pomaga. Poprosiła rehabilitantkę, która zgodziła się do nas przychodzić. Pani Joasia była w szpitalu u nas jakieś 2 czy 3 razy. Teraz przychodzi do Agi regularnie.
Rehabilitantka która do nas przychodziła na oddziale, to również bardzo miła i życzliwa osoba. Pani Nina rehabilitację przeprowadza podobnie do Pani Joasi. Obydwie są delikatne i mają super podejście do dzieciaczków. 
Tylko jedna Pani doktor na oddziale sprawiała wrażenie, że zależy jej na pacjentach. Pomogła nam po raz kolejny. Pierwszy raz kiedy Agi się urodziła załatwiła nam przeniesienie na oddział do Poznania. Tym razem, walczyła o nas z ordynatorem i wydrukowała mi adresy hospicjów z numerami telefonów.Dzwoniłam często do Hospicjum Domowego w Poznaniu na 27 Grudnia, jednak jak się okazało, oni nie mogli przyjechać, ponieważ osoba decyzyjna była na szkoleniu. W międzyczasie prosili ordynatora, aby na ten czas przejął nad nami opiekę. Jak się można było spodziewać nie zgodził się. To się nazywa „lekarz z powołania”.
No i stało się. 18 stycznia przyjechali z Hospicjum. Były 4 Panie, pediatra, anestezjolog, psycholog i pielęgniarka. Rozmowa była krótka i konkretna. Zbadali Agniesię i decyzja była natychmiastowa. Wychodzimy! Wystarczyło teraz załatwić ssak, ambu, wypis i do domu.
Ssak załatwiła nam już dużo wcześniej Pani Beata, ambu bardzo sympatyczny i życzliwy anestezjolog z chirurgii. Teraz wystarczyło tylko zapłacić za szpital, odebrać wypis i czekać na karetkę, która zawiezie nas do domu. Mąż w międzyczasie wszystko uszykował, żeby było gdzie ułożyć naszą kruszynkę.
I tak po dwóch miesiącach Agnieszka wróciła do domu!!!

2 komentarze:

  1. Zaczęłam czytać Twojego bloga od pierwszej notki i po prostu nie wierzę!! Cieszę się, że my trafiliśmy na normalny szpital, normalne pielegniarki z podejściem do dzieci i wspaniałych lekarzy, którym teraz tyle zawdzięczamy.
    ~Thumbalina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, życzliwość w szpitalu to podstawa. Do dzisiaj jestem pamiętana na tym oddziale wśród lekarzy i pielęgniarek. Mam nadzieję moja kochana, że Wasze wizyty w szpitalu już teraz będą sporadyczne i tylko dobrze zapamiętane!!!
      Buziaki dla Calineczki :)

      Usuń