poniedziałek, 26 września 2011

PRAWDA /26 września 2011/

Moje dziecko jest w śpiączce niedotlenieniowej. Jest ona spowodowana uduszeniem się kawałkiem parówki, który utknął jej w krtani, na tyle głęboko, że nawet lekarze na pogotowiu nie potrafili jej wyciągnąć. Maksymalnie w ciągu 10 minut zostało przywrócone tętno i oddychanie. Agnieszka sina, podłączona do ambu została odwieziona do szpitala oddalonego o 60 km. Tam podłączono ją do respiratora. Wyjęto parówkę. Przeszła 2 zapalenia płuc, bronchoskopię, tomografię, USG ciemiączka. Samodzielnie zaczęła oddychać w 30 dniu od zadławienia. Spastyka objęła całe ciało. Nie było możliwości wyprostowania dłoni, ustawienia stóp, czy zgięcia łokci. Dziecko było sztywne jak zaklęte. Słowa ordynatora IOMU „to dziecko nigdy samo nie będzie oddychać, nigdy nie będzie reagować, nie będzie widzieć” – oddycha samodzielnie, reaguje, widzi!
Spustoszenie w mózgu jest potężne. Agnieszka wg  rezonansu nie powinna reagować na żaden bodziec. Nienaruszony jest móżdżek i kora mózgowa.
Moje dziecko nie ma szans na nic. Na samodzielne życie, na zabawę z rówieśnikami, na naukę w szkole, na dyskotekę, na chłopaka, pierwszą miłość, pierwszy pocałunek….
Przez całe swoje życie potrzebny jej będzie opiekun. Osoba, która zadba o jej życie, o to, żeby godnie żyła. Całe swoje życie będzie potrzebowała rehabilitacji i stymulacji, wyjazdów na turnusy i kontaktu z ludźmi. Ta sytuacja spędza mi sen z powiek. Czasami mam dość życia, ale co z Agnieszką? W takich sytuacjach, tylko ona trzyma mnie na nogach.
Czy naprawdę myślicie, że jestem aż tak głupia i pusta? Myślicie, że nie wiem w jakim stanie jest moje dziecko? Czym spowodowane są Wasze wypowiedzi? Nie odpowiada Wam moja radość z minimalnych reakcji i postępów mojego dziecka? Cóż, przykro mi z tego powodu. Stylu i formy bloga nie zmienię. Jestem taka i wystarczająco się zmieniłam, a właściwie życie mnie zmieniło. Przeszkadza Wam to, że Agnieszka ma nauczyciela za darmo. Jakoś nie przeszkadza Wam, że Agnieszka ma 5 razy w tygodniu od 3,5 roku rehabilitację opłacaną prywatnie. Owszem są to pieniądze z fundacji, jednak gabinet jest prywatny. Jeżeli Wasze dziecko wymaga drobnej opieki, jesteście niezadowoleni, że trzeba za to płacić. My rodzice dzieci niepełnosprawnych opłacamy z 1% niemal wszystko. Powiecie, to i tak, nie nasze pieniądze. Jasne. Tylko, że ja nie mogę podjąć pracy. A tęsknię za tym strasznie! Usiadłabym sobie przed kompem, zrobiła wypłatę, wystawiła kilka faktur, rozliczyła lasy, odebrała dziesiątki telefonów, zrobiła Płatnika, rozliczyłabym w-ztki… Kiedyś wydawało się to wszystko uciążliwe, teraz, to marzenie.
Wkurzacie się, że mając inne zdanie nazywani jesteście Trollami. Przedstawiacie mi PRAWDĘ! Uważacie, że pozostali dają mi złudną nadzieję. Ordynator o którym pisałam, też podawał mi prawdę. I co? Jakoś mu nie wyszło. Podchodził do mnie 2-3 razy  w tygodniu. Widząc go na oddziale modliłam się żeby nie podszedł. Za każdym razem, po takim spotkani, wracałam do domu zalana łzami.
Cały czas staramy się iść do przodu. Cały czas staramy się nie oglądać za siebie, bo nawet najmniejsze wspomnienie o tamtym dniu, zabija nas powoli. Kilka osób już mi powiedziało, że świetnie wyglądam, ale mam smutne oczy. Właśnie w oczach widać nasze życie. Wtedy właśnie, jak moje dziecko odeszło, myślałam, że już nigdy nie będę umiała się uśmiechać. Umiem. Ludzie czasem na mnie patrzą i nie wierzą. Ta kobieta tańczy na weselu, a w domu ma „takie” dziecko. Tylko wcześniej nikt nie widział moich łez na tarasie. Żalu, że Agnieszka powinna tańczyć z mamusią. Wasze słowa PRAWDY są jak ciernie wbijane w niezagojoną ranę. Każdego dnia wstaję, licząc, że coś się wydarzy. Coś, z czego będę umiała się cieszyć. Radością pełną, radością matki dumnej ze swojego dziecka. Dlaczego chcecie mi nawet to odebrać? Dlaczego staracie się odebrać mi nadzieję?
Kilkakrotnie pisałam, nie kasuję komentarzy (tylko w 3 przypadkach to robię). Zastanawiam się tylko, dlaczego niektórzy postawił sobie ostatnio za cel uświadomienie mnie, jak to źle jest z moim dzieckiem i jaką nieszczęśliwą jestem osobą. Powtarzam po raz kolejny. Nauka Agnieszki nie jest moją fanaberią. Tak stanowi konstytucja i powiązane z nią przepisy. Macie z tym problem? Jest od tego specjalnie powołana minister edukacji. Napiszcie do Pani pismo, zbierzcie 100000 podpisów i rozpatrzą Waszą petycję.
Kochani, dziękuję za ciepłe słowa. Czy czuję się urażona? Chyba nie. Jednak starałam się parę rzeczy wyjaśnić, pewnie mi nie wyszło. Za kilka dni znowu znajdzie się ktoś, kto uzna, że żyję w kłamstwie… Takie jednak chyba jest nasze życie. Niezawsze usłane różami bez kolców Wszystkim życzę udanego tygodnia!

wtorek, 20 września 2011

Dzwoneczki /20 września 2011/

Dzisiaj rano przypomniał mi się mój dziadek. Zwyczajnie się zastanawiałam, co się stało z tym całym wrześniem, dzisiaj rano. Jego słowa, które wówczas nas rozwaliło „czym jest godzina do wieczności”. Jutro pojadę na cmentarz, zapalę świeczki na grobie dziadków.
Agniesia po raz kolejny zaliczyła biegunkę. Fakt, nie była tak intensywna jak dwa tygodnie temu, ale mnie to zaniepokoiło. Po raz kolejny w weekend, jednak w niedzielę już jej przechodziło. Koło południa zafundowaliśmy maludzie kąpiel w wannie. Ostatnio ciągle ma prysznic, więc postanowiliśmy ją wykąpać. Arek ustawił w odpowiedniej pozycji leżaczek i nalał wody. Agniecha była zadowolona. Pupcia też obszczypana była, więc dobrze jej to zrobiło. Pod wieczór wiatr się uspokoił i zrobiliśmy sobie jeszcze króciutki spacerek.
Musze przeanalizować nasze zajęcia z rehabilitacji. Już rozmawiałam z Karoliną i pierwsze zmiany w tym tygodniu będą. Mirek przyjdzie z Karoliną się podszkolić, a z tego co się dzisiaj dowiedziałam, Tomek jutro z Asią. Znaczy się, Panie wzięły się za Panów ;))) Zobaczę jak to będzie wyglądało i jeżeli nic się nie zmieni, zacznę wybiórczo podchodzić do rehabilitacji. W ostateczności zaczniemy ciąć godziny i sama zajmę się częścią ćwiczeń. Niestety nie umiem nastawić w tak profesjonalny sposób ani bioder, ani kręgosłupa. Trochę się to porozłaziło wszystko i czas się za to zabrać. Mam nadzieję, że to tylko kwestia ostatnich tygodni i mały kryzys  firmie.
Tak jak Agnieszce wzmocnił się odrobinkę kręgosłup, tak teraz osłabiły się bioderka. Nie wiem jak to rozumieć, coś kosztem czegoś, czy jak?
Nasze lekcje z Panią Halinką nadal trwają. Agniesia rano trochę zła na mnie, że wkładam ją do wózka, ale tak jest i Agnieszce i Pani Halince najwygodniej. Konsekwentnie ciocia wita się z Agniesią i jej częściami ciała, doszły do tego też włoski, bo urzekły Panią Halinkę. Po chwili ciepłych słów w stronę Agi, moja dziewczynka się rozluźnia i skupia na cioci. Mama może wtedy nieistnieć. No chyba, że najdzie ją mały głód W tym tygodniu nasze Panie kołysały się do piosenek przedszkolaków. Pani Halinka przyniosła płytę, na której śpiewają dzieci, sadzam jej Agiś na kolanach i tak sobie podrygują. Na zakończenia mama bierze Agiś na kolana, a ciocia dzwoni dzwoneczkami. Zauważyłam, że Agniesia to polubiła. Dzisiaj prawie Pani Halinka zapomniała o dzwonkach, i Agnieszka zrobiła się niespokojna. Na szczęście mama pamiętała i ciocia już od drzwi się cofnęła. Jak zadzwoniła nad uszkiem, Agi się rozluźniła. Ciekawe, czy faktycznie czekała na te dzwoneczki?
W poniedziałek będzie w użyciu kisiel i budyń. Może być ciekawie… Muszę pamiętać, żeby rano ugotować, przestygnie do przyjścia nauczycielki. Jednak Agniesia wtedy musi wsiąść w pionizator. Tylko gdzie jest ta półeczka??? No nic, trzeba poszukać. Jak to moja siostrunia mówi, jak nie wiadomo gdzie coś jest, to na pewno u nich. I tak mój wiekowy malakser miałam przywieźć i Agusiną lampę Solux. Lato i ciepełko się skończyło, więc można naświetlać i rozgrzewać przed masażem Agulinka znowu. Jak jutro pojadę na cmentarz, to i do mamy podjadę. Pozabieram następne rzeczy, może nawet uda nam się większość w końcu pozabierać?
Oczywiście moje kochane dziecko nie zapomniało jak się wciąga foleya do brzuszka. Już trzy razy musiałam jej wyciągać wodę z balonika, żeby wyjąć wciągniętą rurkę. Za to G-Tube służy jako zestaw pokazowy dla naszych rehabilitantów. Ponieważ balonik nie jest pęknięty, mam możliwość pokazania im, jak to wygląda w praktyce. Owijam ręcznikiem pęknięte miejsce i pompuję strzykawką do balonika wodę. Jakie szczęście w ich oczach, jak w końcu rozumieją, o co mi chodzi z tym balonikiem. Przy okazji tłumaczę jak wyglądają te zakładane endoskopowo. Normalnie kasować zacznę za pokazy
Kochani, miłego tygodnia. Chwytajcie ostanie ciepłe promienie słońca i do słoiczków, na smutne jesienne chwile.

poniedziałek, 12 września 2011

Pierwsza lekcja!!!! No i był sobie G-Tube… /12 września 2011/

Rozpoczęliśmy naukę z Agniesią. Dzisiaj punkt 9 rano stawiła się Pani Halinka. Agniesię ułożyłam do wózka, a Pani Halinka zaczęła się witać z Agulkiem. Witała się z Agniesią i jej nóżkami, rączkami, policzkami, noskiem. Agusia cały czas była zaabsorbowana nową ciocią, obserwowała ją i wspaniale reagowała. Jedna z bajek czytanych przez ciocię nie spodobała się Agusi. Rozległo się fuuu… Ciocia podjęła jeszcze jedną próbę, ale niestety, Agusia była nieugięta. Trzeba było zmienić baję. Tym sposobem, Agi została uraczona „Słoniem Trąbalskiem” Tuwima, ze swojej własnej biblioteczki.
Najbardziej spodobały się dzwoneczki mojemu słonku. Te wielkie oczka jak ciocia zaczynała dzwonić i poszukiwania wzrokiem instrumentu. To trzeba zobaczyć. Pani Halinka włożyła w rączkę Agniesi instrument i potrząsając jej rączką dzwoniły razem, nawet w rytm piosenki. Kołatka Agnieszce niespecjalnie przypadła do gustu. Nie wydawała tak specyficznego i przyciągającego uwagę dźwięku. 1,5 godziny zleciało strasznie szybko. Jutro zajęcia po raz drugi. Mamy zalecenie na 4 godziny, wyznaczone przez Panią dyrektor szkoły. Pani Halinka będzie przychodziła w poniedziałki i wtorki. Na razie Agusia oswaja się z ciocią i jej głosem.
Rehabilitacji dzisiaj i jutro nie będzie, bo Mirek się rozchorował, a zastępstwa brak. Trudno, przeżyjemy, mama więcej popracuje i tyle. Właściwie nawet to nie najgorzej się złożyło, Agnieszka po zajęciach z Panią Haliną miała takie wypieki, że byłam zaskoczona. Zwyczajnie kosztowało ją to dużo energii i emocji.
Dzisiaj też mieliśmy trudny ranek. Musieliśmy z Arkiem wymienić Agnieszce G-Tube. Wczoraj podczas wieczornego karmienia pękł wężyk doprowadzający wodę do balonika. Woda sikała cienkim strumykiem i jak się okazało nim się spostrzegliśmy wyciekło wszystko. Nie pomogło zagięcie i zaklejenie rurki na noc. Nie mogliśmy wymieniać od razu, bo żołądek był pełen, a to mało przyjemny zabieg. Jak pamiętacie, już raz podjęłam próbę wymiany PEG-a, właśnie G-Tube i niestety zrezygnowałam, bo Agnieszka zaczęła krwawić. Teraz Arek spóźnił się do pracy i wymienialiśmy rano. Najpierw włączyłam na You Tube filmik prezentujący wymianę i okazało się, że wszystko szło gładko. Niestety, u nas tak nie poszło. Nasmarowaliśmy żelem, lignokainą, żeby znieczulić maksymalnie, a tu znowu zonk. Nie chce wyjść. Nie było silnych, Arek musiał mocniej pociągnąć i udało się. Włożyłam foleya i sprawdziłam osadzenie. Oczyściłam Octaniseptem, zrobiłam opatrunek. Agusia tylko raz mocno się wstrząsnęła. Moja dzielna żabka! Teraz muszę się znowu przyzwyczaić do długiego wężyka. Jednak tak czuję się trochę bezpieczniej. Dlaczego Agnieszce nie chciał wyjść PEG? Okazało się, że po wypompowaniu wody z balonika, powinien on równomiernie przylgnąć do rurki. Jednak ten nałożył się warstwami, jeden na drugi, powodując dwumilimetrowe zgrubienie, co dawało jakieś 4 mm grubszą rurkę. A to bardzo dużo. Tym sposobem Agnieszka pozbyła się kolejnego „grzybka”. Tym razem jednak nie z winy Agnieszki – nie pękła balonika
Dzisiaj musimy jeszcze wymienić rurkę tracheo. Aguś ma już bardzo oblepioną, niestety zatyka się nam za często.
~~~~~~~~
Co do komentarzy Pani Zofii… Szanowna Pani, jak kilka osób zauważyło, radzę przenieść się ze swoimi poglądami na fora, gdzie znajdzie Pani równych sobie rozmówców. Do dziś nie wiem jaki cel miał Pani komentarz akurat na moim blogu, i to, że jest on publicznie dostępny, nie jest żadnym argumentem. Moje dziecko żyje. Reanimowane było jakieś 6 minut, nie godzinę. Nie mogliśmy jej pomóc, bo parówka utknęła na tyle głęboko, że nawet lekarze nie mogli jej usunąć. A karetka była w jakieś 2 minuty.
Zmarłego dziecka, nie „zastępuje się” innym! Uraziła Pani tym wielu osieroconych rodziców. Niektórzy rodzice czasami dochodzą do siebie po jego stracie i starają się żyć dalej, mają tę odwagę! Ja, pomimo żyjącej Agnieszki, zazdroszczę im tej odwagi i podziwiam ich!!! Trzymam za nich kciuki i wierzę, że będą szczęśliwi!
Mówi Pani, że jesteśmy inni. Tak, jesteśmy. Mamy wrażliwość na ludzką krzywdę, życzliwość dla ludzi, wiedzę, której wolelibyśmy nie mieć, doświadczenie, którego wolelibyśmy nie mieć. Pomimo ciągłych ciosów od życia nie dajemy się. Wyrzucą nas drzwiami, wchodzimy oknem, kominem…jak się da! Może nie należę do osób tak szanowanych w Pani środowisku, jednak proszę sobie wyobrazić, że ja również mam wyższe wykształcenie i blisko 10 lat pracowałam w firmie na stanowisku również szanowanym. Każdy z nas, rodziców tych dzieciaczków miał jakieś życie przedtem. Teraz jesteśmy matkami, pielęgniarkami, matkami, rehabilitantkami, matkami, nauczycielkami, matkami, przyjaciółkami i LUDŹMI!
Pozdrawiam wszystkich rodziców zmagających się z każdym dniem, każdą chwilą. Cieszących się z każdego grymasu swojej pociechy. Z każdego gestu… Po to one żyją te nasze dzieci, żebyśmy byli z nich dumni, czy są zdrowe, chore czy niepełnosprawne. W sercach rodziców pozostaną na zawsze!
Dziękuję za przemiłe słowa i wszystkie życzenia. Agusia wybuziakowana od wszystkich e-cioteczek :))) 

czwartek, 8 września 2011

Krótkie wyjaśnienie /8 września 2011/

Pani Zofio, szanuję prawo każdego człowieka do wypowiedzi. Oczywiście, blog jest publiczny i nie są zablokowane komentarze. Jednak jeżeli Pani napisała słowa, które zdenerwowały innych czytelników, proszę nie mieć do nich pretensji, że również wyrażają swoją opinię. Tak jak Pani, mają takie prawo. Usuwam jedynie komentarze bezsensowne (dziwne linki) i obraźliwe.
Chciałam jednak odnieść się do Pani wypowiedzi. Zarzuca Pani brak zrozumienia w czytaniu tego, co Pani napisała. Wydaje mi się jednak, że wspominając czasy, kiedy to medycyna nie stała na tak wysokim poziomie, odbywała się tzw „selekcja naturalna”. Wyraźnie widać w tych słowach tęsknotę do tych czasów. Jasne, wtedy może i było prościej, łatwiej… A poznała Pani kiedyś matkę, która straciła swoje dziecko? Jedno, czy też więcej dzieciątek umiera tuż po porodzie, myśli Pani, że to dla nich lepsza sytuacja? Takie kobiety nierzadko potrzebują więcej pomocy niż my, mamy dzieci z problemami zdrowotnymi. Każda, podkreślam, każda tragedia rodzinna jest innego rodzaju. Każda osoba ma inny charakter i inny pogląd na świat Nie wolno nam wrzucać wszystkich do jednego worka. Najprościej jest oceniać.
Moje dziecko zostało uratowane już dwa razy. Pierwszy raz po porodzie. Dwa tygodnie była karmiona sondą. Dopiero po tym czasie nauczyła się jeść normalnie. Gdyby nie pomoc lekarzy zmarłaby też na dwukrotne wówczas zapalenie płuc. Drugi raz uratował ją dr Bociański w naszym szpitalu. Nikt nie zna granicy reanimacji. Żaden lekarz nie wie, czy po sześciominutowej reanimacji doszło do uszkodzeń mózgu i jak znaczne to obrażenia. Owszem, Agnieszka choruje, ostatnio dużo, jednak znam masę pełnosprawnych dzieci, które w wieku Aginkowym są ciągle na antybiotyku, inhalacjach i różnych innych zabiegach. Choroby Agi nie są związane z jej niepełnosprawnością. To skutek osłabienia organizmu przez pałeczkę ropy błękitnej.
Kręgosłup owszem, zgadzam się, to skutek spastyki i jednocześnie zwiotczenia mięśni grzbietowych. Jednak rehabilitacja i wszelkie ćwiczenia mają na celu pomóc Agnieszce i zmniejszyć jej ból.
Tak, ma Pani rację, jest mi ciężko. Ciężko jest każdej rodzinie, które zostało obdarzone takim mało sprawnym skarbem. Staramy się jednak ze wszystkich sił walczyć i zmniejszyć cierpienie naszych dzieciaczków. Troski zaprzątające nasze głowy, a dotyczące przyszłości dzieci, będą zawsze. Mówi Pani cuda się nie zdarzają… Ja widziałam cuda. Dziewczynka z wiotkością, po 1,5 tygodnia na turnusie zaczęła samodzielnie stawiać swoje pierwsze kroki, podtrzymywana przez rodziców za ręce. Lekarze posadzili ją na wózku, mówiąc, że nigdy chodzić nie będzie. Chłopiec z autyzmem, na pierwszym turnusie nie okazywał żadnego kontaktu, walił głową w ścianę. Trzeci turnus i co? Chłopiec mówi pełnymi zdaniami, coraz rzadziej się rozprasza, pozwala się tulić, co więcej sam tuli rodzeństwo i rodziców!
Zauważyłam ostatnio, że postanowiliście nas uświadamiać, jak to źle się stało, że nasze dzieci dostały kolejną szanse od losu. Uświadamiacie nas, że jesteśmy smutnymi ludźmi, którzy nie potrafią się cieszyć z błahostek. Zaniedbują siebie, swoją rodzinę i zmieniają się w wegetujące istoty. Tutaj muszę Panią rozczarować. Właśnie rodzice dzieci niepełnosprawnych częściej cieszą się z małych rzeczy, niż z tych ogromnych. Każdy człowiek ma inne priorytety, dla jednego to kariera, dla innego piękny dom, wygodny i luksusowy samochód, wycieczka na Kajmany… Dla nas ważne jest żeby Agnieszka mając rurkę tracheo potrafiła oddychać buzią, a dowodem tego jest właśnie to wyplucie ślinki, które Panią tak poruszyło. Ostatnia piosenka Sylwii Grzeszczak pięknie ujmuje właśnie to z czego powinniśmy się najbardziej cieszyć.
No i wspomniała Pani o izolowaniu dzieci niepełnosprawnych. Agnieszka nie jest izolowana. Często wędruje i podróżuje z nami. Agnieszka, ku mojemu zdziwieniu wzbudza wiele pozytywnych emocji. Zarówno u dzieci jak i dorosłych. Nie wstydzę się swojego dziecka, nigdy się nie wstydziłam!!! Jeżeli jej gdzieś nie zabieram, to z innych powodów, jej bezpieczeństwo, zdrowie i wygoda.
Co do nauki, jasne, ja też kpiłam z tego, że Agnieszka nie nauczy się czytać i pisać. Jednak Pani Halinka, która przyszła do nas, przedstawiła mi zupełnie inną wizję zajęć z Agnieszką. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli i Pani Halinka zrealizuje swoje plany. Do tego wszystkiego liczę na współpracę Agnieszki. To też proszę Pani jest nauka. Nauka słuchania, reakcji na ciepłe, zimne, szorstkie, miękkie, nauka równowagi, trzymania głowy… Jasne, prace wykonane ręką nauczyciela nie można do końca uznać za zrobione samodzielnie. Chodzi jednak o wzbudzenie zainteresowania dziecka. Zabawa w mokrej farbie, nauka trzymania pędzla i ten zaskoczony wzrok dziecka, kiedy ruszając ręką powstaje kolorowy maziajec. To wszystko jest bardzo proste, a zarazem skomplikowane. Stąd nasza walka o wykwalifikowanych oligofrenopedagogów z praktyką.
Pozdrawiam serdecznie Panią i wszystkich komentujących.

poniedziałek, 5 września 2011

Nauczyciel /5 września 2011/

Zakończyliśmy pierwszą kurację Ismigenem. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, Agnieszka pięknie połykała podawaną jej przeze mnie dawkę leku. Rozkruszałam w strzykawce tabletkę, naciągałam jakieś 5 ml wody i podawałam jej po mililitrze do buzi. Spokojnie czekałam aż zdecyduje się połknąć. Pomagałam jej masując palcem krtań. Zdarzało się, że nawet nie musiałam jej pomagać. Fakt, czasem i wypluła z taką siłą, że mamusię opluła. Moja zdolniacha mała!!!
Muszę pochwalić moją dziewczynkę, bo przez ostatnie 2 tygodnie (odpukać), nie mieliśmy większych problemów z kręgosłupem. Jednego dnia, bodajże w czwartek coś ją bolało. Mirek w czasie czaszkowo – krzyżowej, odblokował jej lekko bioderko i się uspokoiła. Pozwoliła sobie ponadto wymasować buzię. W piętek Sonia, w czasie ćwiczeń, jeszcze raz ustawiła to biodro, tak do końca. Jednak tego dnia Agulek była taka zmęczona, że przerwałam zajęcia i podziękowałam ciotce. Niestety, nie było sensu dalej pracować. Agucha leciała przez ręce, do tego ślinotok na potęgę. Coś się działo. W sobotę planowaliśmy jechać do Piły na weekend, a tu Agi robi nam numery.
Pięknie przespała noc i więc pojechaliśmy do kuzyna. Okazało się jednak, że moja kluska dostała biegunki wieczorem i przez całą niedzielę ją trzymało. Niestety, nie miałam smecty, podałam jej węgiel. Zadziałał. Jeszcze w nocy z niedzieli na poniedziałek coś się zadziało, dostała węgiel i od tej pory spokój. Dzisiejszą rehabilitację jej podarowałam. Była tak osłabiona, że nie miałam serca dodawać Agniesi wysiłku. Nawet na spacer nie wyszliśmy, bo wiatr był za silny. Dopiero przed kąpielą na 20 minut, na balkonie posiedziałyśmy. Wiatr się uspokoił i zrobiło się naprawdę przyjemnie.
Wracając teraz do naszego nauczania. W piątek zadzwoniłam do Pani dyrektor. Niestety chaotycznie wytłumaczyła mi, że nie ma nauczyciela dla Agnieszki. Powiedziała, że zadzwoni w poniedziałek z i przekaże mi jakiekolwiek wieści. Zbaraniałam… Jak to możliwe, że szkoła odmawia uczenia dziecka? Wpadłam w charakterystyczną dla mnie panikę, jednak powiedziałam sobie, że poczekam do poniedziałku. I jak ta Scarlet, postanowiłam się nie martwić na zapas. Na szczęście Koło 14 Pani dyrektor zadzwoniła, podała mi nazwisko nauczycielki i że mam czekać na telefon od Pani Hanny. Pod wieczór doczekałam się i tego telefonu. Umówiłyśmy się na jutro, na 9 rano. Porozmawiamy i umówimy się co do godzin, w których Agi będzie miała zajęcia. Po raz kolejny wszystko dobrze się skończyło. Mam nadzieję, że Pani Hanna będzie osobą, jakiej oczekuję. To jednak okaże się pewnie dopiero za parę tygodni. Najważniejsze, że jest ktoś, a wiem, że o 13 (dzwoniłam) Pani dyrektor jeszcze nie miała nauczyciela dla Agi, kto chce podjąć się nauczania Agnieszki. Dlaczego tak trudno dla Agnieszki znaleźć nauczyciela? Pojęcia nie mam… No nic, trzymajcie kciuki, żeby wszystko poszło po naszej myśli.
Miłego tygodnia dla wszystkich!!!