wtorek, 28 grudnia 2010

Za duża dawka :/ /28 grudnia 2010/

Agniesia już lepiej się czuje. Na szczęście, gorączka zeszła razem z pierwszą dawką antybiotyku. Pozostał stan podgorączkowy. Biedulka była tak wycieńczona, że spała prawie cały poniedziałek. Nie ma dużo wydzielinki, ale ma gęstą. Standardowo już, jak to przy infekcji, pojawiła się krewka w rurce. Zadzwoniłam dzisiaj do naszej Pani doktor poprosić o wizytę kontrolną w tym tygodniu. Oczywiście Pani doktor przyjedzie. Jeszcze w czwartek wyślę eskę przypominającą.
Chwilkę rozmawiałyśmy o stanie Agusi i okazało się, że Agi ma zapisaną zbyt dużą dawkę leku. Podawałam jej 5 ml, a powinna dostać 3,5 ml. Wyjaśniałoby to takie burczenie w brzuszku i biegunkę. Taki jest skutek, jak internista przepisuje dziecku lek. Teraz wiem, że muszę dzwonić do Pani doktor i sprawdzić dawkę, No i znowu dostaje cyclonaminę, na wzmocnienie żył.
Do tego wszystkiego, z dziurki przy gastrostomii zaczęło przeciekać. Wczoraj tylko trochę mleka, ale balonik dobrze się trzymał. Dzisiaj już brzydka, zielona maź o okropnym zapachu. Stwierdziłam, że muszę wymienić PEG-a.
Dowcip polegał jednak na tym, że była u mnie Nadia. Jakoś nie chciałam, żeby się temu przyglądała. Korzystałam z okazji, że mała była zajęta misiakami gadającymi. Próbowała zsynchronizować piosenki w kilku zabawkach jednocześnie Zabrałam się za wymianę PEG-a. Naszykowałam sobie wszystko, no i jak to dziecko, odwróciła się i zainteresowała w najmniej odpowiednim momencie. Na szczęście nie było nerwów i przerażenia. Zapytała tylko, czy Agi to nie boli, i dlaczego ma to włożone do brzuszka, dlaczego nie je tak jak ona i kiedy jej to wyjmą. Oprócz tego, dlaczego Agi jest taka poskręcana i dlaczego ma tak dużo aniołków, a po co ta opaska i kto zje tego lizaka…
Pomogła mi nawet trzymać chwilkę rurkę, nawet się nie wzdrygnęła. Chwilkę później przyszła mama zabrać Nadię i z pewnymi oporami wróciła do domu.
Agniesia jest w całkiem niezłej już formie, dostała rumieńców i nie jest tak przerażająco blada. Dostaje już normalne posiłki. Dzisiaj w końcu ją wykąpałam, bo czas najwyższy już był. Łazienka się nagrzała, podkręciłam w pokoju ogrzewanie i pod prysznic. Nie była zadowolona Agniesia, nie była. Teraz mam nadzieję już z górki. Pani doktor namawia mnie jeszcze na wymaz z gardła, bo za często mamy te anginki. Agiś miała już wymaz pobierany i wiem jak to wygląda, niby nie boli, ale ona sobie nie pozwoli i znowu naderwie sobie więzadełko, ech… No ale jak mus to mus…
A lizaka zjadła Nadia ;)))

niedziela, 26 grudnia 2010

….angina /26 grudnia 2010/

Niestety, pomimo miłej atmosfery przy świątecznym stole, święta są niezbyt udane. W Bożonarodzeniowy poranek Agniesia dostała gorączki. Przez cały dzień gorączka utrzymywała się na poziomie 37 stopni. Wieczorem, jak kładłam dziubaska do wyrka, już niestety dobiła 39,5. W nocy wracała gorączka, pomimo podanego środka przeciw gorączce. Koło pierwszej postanowiłam jechać na pogotowie, bo Agi robiła się coraz słabsza, a temperatura nie spadała. Moja biedna dziewczynka, już dawno nie była tak bardzo wycieńczona. Koło 14 dojechaliśmy do szpitala. Na izbie tłumów na szczęście nie było, mimo to nie obyło się bez czekania. Po godzinie byliśmy w domu. Znaczy zawiozłam małą i Arka, a ja ruszyłam w poszukiwaniu dyżurującej apteki. Ku memu zaskoczeniu, udało się za pierwszym razem. Nastałam się, bo Pani dzielnie starała się wystawić fakturę, ale niestety nie udało się. Jutro pojadę po fakturkę. Nie kupiłam też pulmikortu, bo i to się skończyło. Zwyczajnie święta obfitowały w choroby i złamania. Wymiotło wszystko z apteki. Nie udało mi się nawet kupić Ibumu, czy Nurofenu. Nie było nic dla dzieci. Szczęściem mam zapasową butelkę.
Agulek, zgodnie z moimi podejrzeniami, ma po raz kolejny anginę. Dostaliśmy antybiotyk summamed. Myślę, że noc będzie już spokojniejsza. W sumie mam taką nadzieję, bo padam na twarz.
Życzcie zdrówka mojemu małemu skarbowi. Miłego wieczoru.

piątek, 24 grudnia 2010

Wesołych Świąt!!! /24 grudnia 2010/

Życzę Wam własnego skrawka nieba,
zadumy nad płomieniem świecy, odpoczynku i zwolnienia oddechu,
nabrania dystansu do tego co wokół,
chwil roziskrzonych światłem betlejemskiej gwiazdy,
dźwiękami kolędy, zapachem jodły i wspomnieniami.
Życzę świąt spędzonych w gronie najbliższych, w atmosferze pełnej miłości i wzajemnej życzliwości.
Wesołych Świąt!

środa, 22 grudnia 2010

Mama się popsuła… /22 grudnia 2010/

No i moje wystawienie trochę się skomplikowało. W piątek Sonia mnie jeszcze ustawiała, jak pisałam. To jednak niewiele dało. W sobotę Arek mnie nasmarował jakimś żelem przeciwbólowy, co dało tyle, że odczułam wyraźny ból w jednym miejscu. Po prawej stronie, wzdłuż łopatki. W poniedziałek Mirek przyszedł do Agniesi i sprawdził mi to ramię. Co się okazało? Otóż zakres poruszania ręką jest całkiem znośny, a cały ból idzie od kręgosłupa. We wtorek przyszli razem, Asia i Mirek. Najpierw Asia zajmowała się Agi, a Mirek mnie rozmasowywał, no i potem zmiana. Asia nastawiła mi kilka kręgów. Masakra. Jednak tego, od którego idzie największy ból (podobno 7), nie dała rady. Tym sposobem obolałe mam wszystko. Asia okleiła mnie tejpami, a Mirek jeszcze dzisiaj próbował coś rozluźnić. Teraz jednak generalnie mam nadwyrężone mięśnie. Brodą klatki piersiowej nie dotknę, nie ma takiej opcji! Normalnie starość nie radość!!!
Moja kochana córeczka jednak cały czas dzielnie broniła mamusi, jak ją męczyli! W sumie nie wiem do końca czy to była zazdrość, czy wyzywanie, żeby mamusi nie męczyli… Jednak ja trzymam się tej bardziej dla mnie przyjaznej wersji.
Agniesia na szczęście nieźle się trzyma. Ma co prawda dosyć gęstą wydzielinę, ale nie ma stanów zapalnych i mam nadzieję, że tak zostanie. Jej kręgosłup jest też w niezłym stanie nie mamy żadnych większych awarii. Niestety, nadal nie wychodzimy na spacerki, bo co chwila pada śnieg. No a teraz, to ja nie dam rady. Jednak muszę się pochwalić, że umyłam w końcu okna. Agniesia dzięki temu się trochę przewietrzyła. W pionizatorze, otulona kocem, w czapce. Mnie co prawda na drugi dzień gardło bolało, ale czego można było się spodziewać, jak w krótkim rękawku byłam… Gripex jednak działa
Czeka mnie jeszcze chyba wyprawa na jakieś zakupy. W sumie tak do końca nie wiem kiedy, bo przecież Arek późno z pracy wróci. Wigilię mają w firmie i zanim się skończy, to pewnie wieczór będzie.
Wczoraj spakowałam prezenty. Niewielkie, bardziej symboliczne, ale mam nadzieję, że każdemu sprawią przyjemność. Dałam ser do zmielenia mamie. Ma maszynkę elektryczną, to raz dwa pójdzie. Marcin mi przywiezie, to ukręcę sernik. Na wieczerzę idziemy do rodziny, więc nie robię dużo jedzenia. Najważniejsze karpie, rybka po grecku i sałatka dla Arka. My nie jesteśmy wybredni i niewiele nam trzeba. Pozostaje jeszcze problem choinki i ozdób. W poprzednim mieszkaniu dokładnie wiem gdzie były…a teraz? Pojęcia nie mam. Zostały chyba u mamy na strychu, kto to może wiedzieć. Prędzej czy później się znajdą…
Dzisiaj wieczorem mieliśmy miłe towarzystwo. Nadia do nas przyszła. Puszczała Agi Kubusia Puchatka, który opowiadał Agi do snu bajki. No a potem zrobiłyśmy w końcu ten naszyjnik, który pasuje do bransoletki zrobionej wcześniej.Nadia mały uparciuch , nie chciała iść do domu (a była pora do spania już, bo Nadia mi nie przeszkadzała), aż nie skończymy naszyjnika. W końcu mała gwiazda musi mieć komplet. No a do tego, obiecałam jej! Koraliki jednak zrobione. Nadia już wymyśliła sobie drugą bransoletkę. Zrobimy. Jasne, że zrobimy. Może ciotka znajdzie jeszcze inne koraliki… Zobaczymy… Jutro pewnie będzi emalować śniegiem po szybach, bo dostała ode mnie resztę.
Kładę się do wyrka, a wszystkim życzę spokojnych przygotowań do świąt! Niech wszystko się wspaniale uda!!!

piątek, 17 grudnia 2010

Siedzimy w domku… /17 grudnia 2010/

Znowu mi czas uciekł. Nawet na spacerki nie chodzimy, bo jest na dworze paskudnie. Moje biedactwo uwięzione w domku, siedzi z mamusią. Praktycznie każdego dnia pada śnieg. W niedzielę wyciągnęłyśmy tatę na godzinny spacerek. Trzeba było kupić chlebek, to przy okazji mogliśmy zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.
W poniedziałek musiałam pozałatwiać kilka spraw na mieście. Mama się jakoś doślizgała do nas i posiedziała z wnusią. No a ja autko odśnieżyłam i dawaj na objazd. Najpierw wydział komunikacji. Odebrałam Aginka kartę parkingową. Potem do ubezpieczalni, trzeba było za auto zapłacić, na pocztę przeszłam się. Musiałam zostawić auto trochę dalej. Ślisko, a średnio uśmiechała mi się stłuczka. Zostawiłam więc w bezpiecznym miejscu auto i poszłam pieszo. Załatwiłam też w rezygnację z darmowych kanałów, zostawiając najtańszy pakiet, bo już był czas. Troszkę zakupów na obiadek i do domku. Jeszcze tylko odebrałam w końcu swój dowód. Nówka nierdzewka!! Tylko to zdjęcie… Brrr…
Okazało się jednak, że przemarzłam i wieczorem nie dałam rady się zmusić, żeby jechać do apteki po odbiór lekarstw dla Agi. Niestety było tego trochę, więc w grę wchodził tylko samochód. Koniec końców, pojechałam we wtorek. Nie ma tego złego… Moja siorka kupiła karpie na święta, więc jak już byłam w samochodzie pojechałam pomóc w obrabianiu rybek. No a że u nas podstawowym daniem jest karp…trochę tego było. We czwórkę raz, dwa poradziliśmy sobie z tą królewską rybką. Koty tylko tak krążyły wokół stołu, a jak do miski dostały trochę wątróbki rybiej, nie wiedziały co robić z tym. Jasne, pewnie mięsko im się zamarzyło. Tak więc, karpie na święta zamrożone.
Agulek dostała wczoraj maksymalną dawkę rehabilitacji. Ku naszemu zaskoczeniu, na masaż i rehabilitację przyszła ciocia Asia. Niemal dwie godziny nastawiania, masowania i ćwiczeń. Jednak Agi dała radę. Patrzyła tylko wielkimi oczkami prosto w oczy ciotki. Ciocia jednak nieugięta, nie chciała się zlitować. A tak na poważnie, to Agulek miała wywichnięte lewe bioderko. Też zanim przyszła Asia nie mogłam jej uspokoić. Spinała mi się niesamowicie. Tylko na pomysł, że to biodro, ja bym nie wpadła.
Dzisiaj dla odmiany mamusię połamało. Leżałyśmy sobie rano i tuliłyśmy się, rozmawiałyśmy. W końcu zaczęłam się przeciągać, bo czas wstawać. A tu kaplica!! Ani w prawo, ani w lewo. Coś mi wyskoczyło między łopatkami. Całą sobą musiałam się podnosić, tak bolało. Ani w prawo, ani w lewo, ani podnieść ręce, ani napić się kawy… Sonia, małpiszon jeden miała ubaw. Wiedziała już od pewnego blond donosiciela, że coś mi zaczęło się wcześniej dziać. W sobotę cierpły mi palce od kręgosłupa i teraz mam. A Sonia tylko czekała aż zacznę kwiczeć z bólu. Brzyyyyydaaaal!!!! No dobra, nie taki brzydal. Została parę minut i mi próbowała ustawić, to co mnie bolało. Niespecjalnie pomogło, ale mam nadzieję, że to tylko obolałe nerwy tak bolą i do jutra przejdzie. Żadne leki przeciwbólowe nie chciały złagodzić bólu, a maścią nie posmaruję się sama. Za bardzo boli. Przyjmijmy, że jutro będzie lepiej! Najgorsze, że muszę umyć okna, bo jeszcze tego nie zrobiłam!! Mam nadzieję, że jutro się uda.
Agusia na szczęście daje sobie radę z zarazkami i nie łapie infekcji (odpukać!!!) Nawołuje mamę, jak tylko chwilkę za długo mnie nie widzi. Nawet dzisiaj, przebrałam ją do spania, ale Arek dawał jedzonko. Wołała mnie żeby buziaczka dostać. Potem zasnęła. Moje małe słoneczko.
Na życzenie Loni, wstawiłam zdjęcia ostatnio zrobionej biżuterii. Jak zrobię coś więcej, wstawię. Pozdrawiam Was cieplutko i spokojnych przygotowań do świąt. Ja też muszę jechać i zrobić zakupy do wypieków. Tak w ogóle, to muszę spisać, co mi będzie potrzebne. Buziaczki!!!

czwartek, 9 grudnia 2010

Zimowo /9 grudnia 2010/

Strasznie dawno mnie tutaj nie było! Normalnie wstyd. Jednak wieczorami mam ostatnio trochę zajęć. Bawię się w robienie biżuterii. W sumie zysk z tego niewielki, ale jakoś mnie to relaksuje. To dla mnie coś zaskakującego, bo nigdy nie lubiłam dłubaniny. Teraz okazuje się, że mam do tego cierpliwość. A to co zrobię znajduje nabywców. Całe szczęście, bo załamałabym się, gdyby nikt tego nie chciał… Siadam sobie wieczorami robię co mi do głowy przyjdzie. Dzisiaj zrobiłam naszyjnik z pereł, naszyjnik z agatu trawionego przeplatany z kulkami metalowymi i kilka par kolczyków. Paluszki bolą od naciągania żyłki, ale to nic. Sprawia mi dużą frajdę jak komuś coś się spodoba. A ja dzięki temu mam czym zająć myśli.
Agniesia ostatnio zaniepokoiła mnie krwawieniem z rurki. Za często i za dużo strupków wyjmowałam. Podejrzewam, że to skutek przebytych chorób, jednak zastanawiałam się jak wzmocnić jej żyłki. Po ostatnim pobraniu krwi siniak dwa tygodnie się goił. Dostałam od Pani doktor cyclonamine. To na zwiększenie krzepliwości. Przez 5 dni będę podawać. Mam nadzieję, że pomoże. Pamiętam, że Agi już dostawała to, jak jej hospicyjni założyli za długą rurkę i cała się pokaleczyła. Mam nadzieję, że teraz też pomoże.
Ponadto, Agniesia ma dużo gęstej wydzieliny. Jakoś nie może sobie z nią poradzić. Wróciliśmy do inhalacji. Tym razem z Pulmicortem dostaje Mukosolwan. To ma rozluźnić wydzielinę. Chyba tak jest, bo jakoś mniej się zatyka. Dostaje Bioaron C, Wit C podwójną dawkę i wapno. Mam nadzieję, że uzbrojona w taką baterię nie da się przeziębieniu i zdradliwemu powietrzu na spacerkach.
Tak, kochani. Wychodzimy na spacerki. Muszę przyznać, że czasami (jak np dzisiaj) jest to nie lada wyczyn. W sumie bardziej dla mnie niż dla małej. Wróciłam mokra jak szczur. Niby przymrozek leciutki, ale wilgotne powietrze dawało się we znaki. Przepychanie wózka przez chodniki nieodśnieżone, czy choćby wyjazd z naszego wjazdu na chodnik…masakra! Można nieźle kalorii stracić. Agniesia na szczęście opatulona jak ten przysłowiowy bałwanek, miała nawet dzisiaj cieplutki nosek. Mamusia niestety tak przemarzła wzorcowo, że nie pomógł ani gorący Fervex, ani gorąca herbata, ani rosołek. A jak Arek wrócił z pracy musiałam znowu lecieć, bo w przychodni recepta do odebrania była i na pocztę trzeba było się pofatygować. Co robić, jak mus to mus. Trzeba się zebrać w sobie i lecieć. A na dworze śnieg z deszczem. Koniec końców wzięłam samochód. Na szczęście dwa dni temu go odkopałam i już tylko delikatnie odskrobać szyby trzeba było. Na szczęście rejestracji nie przysypało i nie musiałam sprawdzać czyj samochód doprowadzam do używalności.
Agulek na zmiany ćwiczy chętnie i jakoś niebardzo jej się chce. Wczoraj podobno dała popis nie z tej ziemi. Ciotka musiała ją zginać, bo zbyt długo była wyprostowana i chciała sprawdzić, czy znowu się podniesie. Podniosła główkę na klęczkach, oparta o wałek. Mamusi nie było bo się poszła zrobić do fryzjera. Włosy już mi w oczy wchodziły, trzeba było ciąć. Ja nie mam tak dobrze jak Arek. On wyciąga maszynkę i żona tnie. Teraz jednak Pani Lidzia zrobiła mi fryzurkę na zapuszczanie. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Jak się znam, pewnie się wkurzę i tak sobie obetnę grzywkę najdalej za dwa miesiące. Farbę położę sobie sama, nie można się rozrzucać.
Ostatnią noc Agulek przespała całą. W szoku byłam. Niestety ja się budziłam jakieś 4 razy. To chyba z przyzwyczajenia. Dzisiaj już chyba nie będzie tak słodko. Co chwila biegam ją odsysać. Rozbawiło mnie to moje dziecię dzisiaj. Rano, normalnie koło 9 Agniesia jeszcze śpi. To na skutek leków na spastykę. Dzisiaj jednak słyszę, że wzdycha i wzdycha. Znaczy, woła mamę. Idę do niej, a ona ślepia otwarte i czeka. Zaczęłam ją tulić, głaskać, mówić do niej i coś mnie tknęło. Sprawdzam pampercha a tam bomba… Cwaniara mała jak tylko odkryłam o co biega, tak Agi oczka zamknęła i do spania! Innymi słowy w śpiku ja przebierałam.
Jutro znowu ma śniegu napadać. Ciekawe, czy uda nam się wyjść na spacerek. Jeszcze na domiar wszystkiego wystawiłam sobie między łopatkami. Źle się rano odwróciłam jak Agi odsysałam i teraz mnie boli. Powiem jak moja siostra. Może samo przejdzie… Jutro Agniesi ugotuję zupkę rybną, mam nadzieję że jeszcze trochę szpinaku mi zostało. Niestety, co do naszego obiadu, nie mam pomysłu. A nie, nie jest tak źle. Mam mielone. Zaraz wyjmę, będzie spagetti bolognese! No tak, jeszcze pranie muszę wyjąć. Robię je w godzinach taryfy nocnej a rozwieszam na noc. Najczęściej przeschnie do rana. No to lecę rozwiesić i do wyrka! Spokojnej nocy i miłego dzionka!