wtorek, 28 grudnia 2010

Za duża dawka :/ /28 grudnia 2010/

Agniesia już lepiej się czuje. Na szczęście, gorączka zeszła razem z pierwszą dawką antybiotyku. Pozostał stan podgorączkowy. Biedulka była tak wycieńczona, że spała prawie cały poniedziałek. Nie ma dużo wydzielinki, ale ma gęstą. Standardowo już, jak to przy infekcji, pojawiła się krewka w rurce. Zadzwoniłam dzisiaj do naszej Pani doktor poprosić o wizytę kontrolną w tym tygodniu. Oczywiście Pani doktor przyjedzie. Jeszcze w czwartek wyślę eskę przypominającą.
Chwilkę rozmawiałyśmy o stanie Agusi i okazało się, że Agi ma zapisaną zbyt dużą dawkę leku. Podawałam jej 5 ml, a powinna dostać 3,5 ml. Wyjaśniałoby to takie burczenie w brzuszku i biegunkę. Taki jest skutek, jak internista przepisuje dziecku lek. Teraz wiem, że muszę dzwonić do Pani doktor i sprawdzić dawkę, No i znowu dostaje cyclonaminę, na wzmocnienie żył.
Do tego wszystkiego, z dziurki przy gastrostomii zaczęło przeciekać. Wczoraj tylko trochę mleka, ale balonik dobrze się trzymał. Dzisiaj już brzydka, zielona maź o okropnym zapachu. Stwierdziłam, że muszę wymienić PEG-a.
Dowcip polegał jednak na tym, że była u mnie Nadia. Jakoś nie chciałam, żeby się temu przyglądała. Korzystałam z okazji, że mała była zajęta misiakami gadającymi. Próbowała zsynchronizować piosenki w kilku zabawkach jednocześnie Zabrałam się za wymianę PEG-a. Naszykowałam sobie wszystko, no i jak to dziecko, odwróciła się i zainteresowała w najmniej odpowiednim momencie. Na szczęście nie było nerwów i przerażenia. Zapytała tylko, czy Agi to nie boli, i dlaczego ma to włożone do brzuszka, dlaczego nie je tak jak ona i kiedy jej to wyjmą. Oprócz tego, dlaczego Agi jest taka poskręcana i dlaczego ma tak dużo aniołków, a po co ta opaska i kto zje tego lizaka…
Pomogła mi nawet trzymać chwilkę rurkę, nawet się nie wzdrygnęła. Chwilkę później przyszła mama zabrać Nadię i z pewnymi oporami wróciła do domu.
Agniesia jest w całkiem niezłej już formie, dostała rumieńców i nie jest tak przerażająco blada. Dostaje już normalne posiłki. Dzisiaj w końcu ją wykąpałam, bo czas najwyższy już był. Łazienka się nagrzała, podkręciłam w pokoju ogrzewanie i pod prysznic. Nie była zadowolona Agniesia, nie była. Teraz mam nadzieję już z górki. Pani doktor namawia mnie jeszcze na wymaz z gardła, bo za często mamy te anginki. Agiś miała już wymaz pobierany i wiem jak to wygląda, niby nie boli, ale ona sobie nie pozwoli i znowu naderwie sobie więzadełko, ech… No ale jak mus to mus…
A lizaka zjadła Nadia ;)))

niedziela, 26 grudnia 2010

….angina /26 grudnia 2010/

Niestety, pomimo miłej atmosfery przy świątecznym stole, święta są niezbyt udane. W Bożonarodzeniowy poranek Agniesia dostała gorączki. Przez cały dzień gorączka utrzymywała się na poziomie 37 stopni. Wieczorem, jak kładłam dziubaska do wyrka, już niestety dobiła 39,5. W nocy wracała gorączka, pomimo podanego środka przeciw gorączce. Koło pierwszej postanowiłam jechać na pogotowie, bo Agi robiła się coraz słabsza, a temperatura nie spadała. Moja biedna dziewczynka, już dawno nie była tak bardzo wycieńczona. Koło 14 dojechaliśmy do szpitala. Na izbie tłumów na szczęście nie było, mimo to nie obyło się bez czekania. Po godzinie byliśmy w domu. Znaczy zawiozłam małą i Arka, a ja ruszyłam w poszukiwaniu dyżurującej apteki. Ku memu zaskoczeniu, udało się za pierwszym razem. Nastałam się, bo Pani dzielnie starała się wystawić fakturę, ale niestety nie udało się. Jutro pojadę po fakturkę. Nie kupiłam też pulmikortu, bo i to się skończyło. Zwyczajnie święta obfitowały w choroby i złamania. Wymiotło wszystko z apteki. Nie udało mi się nawet kupić Ibumu, czy Nurofenu. Nie było nic dla dzieci. Szczęściem mam zapasową butelkę.
Agulek, zgodnie z moimi podejrzeniami, ma po raz kolejny anginę. Dostaliśmy antybiotyk summamed. Myślę, że noc będzie już spokojniejsza. W sumie mam taką nadzieję, bo padam na twarz.
Życzcie zdrówka mojemu małemu skarbowi. Miłego wieczoru.

piątek, 24 grudnia 2010

Wesołych Świąt!!! /24 grudnia 2010/

Życzę Wam własnego skrawka nieba,
zadumy nad płomieniem świecy, odpoczynku i zwolnienia oddechu,
nabrania dystansu do tego co wokół,
chwil roziskrzonych światłem betlejemskiej gwiazdy,
dźwiękami kolędy, zapachem jodły i wspomnieniami.
Życzę świąt spędzonych w gronie najbliższych, w atmosferze pełnej miłości i wzajemnej życzliwości.
Wesołych Świąt!

środa, 22 grudnia 2010

Mama się popsuła… /22 grudnia 2010/

No i moje wystawienie trochę się skomplikowało. W piątek Sonia mnie jeszcze ustawiała, jak pisałam. To jednak niewiele dało. W sobotę Arek mnie nasmarował jakimś żelem przeciwbólowy, co dało tyle, że odczułam wyraźny ból w jednym miejscu. Po prawej stronie, wzdłuż łopatki. W poniedziałek Mirek przyszedł do Agniesi i sprawdził mi to ramię. Co się okazało? Otóż zakres poruszania ręką jest całkiem znośny, a cały ból idzie od kręgosłupa. We wtorek przyszli razem, Asia i Mirek. Najpierw Asia zajmowała się Agi, a Mirek mnie rozmasowywał, no i potem zmiana. Asia nastawiła mi kilka kręgów. Masakra. Jednak tego, od którego idzie największy ból (podobno 7), nie dała rady. Tym sposobem obolałe mam wszystko. Asia okleiła mnie tejpami, a Mirek jeszcze dzisiaj próbował coś rozluźnić. Teraz jednak generalnie mam nadwyrężone mięśnie. Brodą klatki piersiowej nie dotknę, nie ma takiej opcji! Normalnie starość nie radość!!!
Moja kochana córeczka jednak cały czas dzielnie broniła mamusi, jak ją męczyli! W sumie nie wiem do końca czy to była zazdrość, czy wyzywanie, żeby mamusi nie męczyli… Jednak ja trzymam się tej bardziej dla mnie przyjaznej wersji.
Agniesia na szczęście nieźle się trzyma. Ma co prawda dosyć gęstą wydzielinę, ale nie ma stanów zapalnych i mam nadzieję, że tak zostanie. Jej kręgosłup jest też w niezłym stanie nie mamy żadnych większych awarii. Niestety, nadal nie wychodzimy na spacerki, bo co chwila pada śnieg. No a teraz, to ja nie dam rady. Jednak muszę się pochwalić, że umyłam w końcu okna. Agniesia dzięki temu się trochę przewietrzyła. W pionizatorze, otulona kocem, w czapce. Mnie co prawda na drugi dzień gardło bolało, ale czego można było się spodziewać, jak w krótkim rękawku byłam… Gripex jednak działa
Czeka mnie jeszcze chyba wyprawa na jakieś zakupy. W sumie tak do końca nie wiem kiedy, bo przecież Arek późno z pracy wróci. Wigilię mają w firmie i zanim się skończy, to pewnie wieczór będzie.
Wczoraj spakowałam prezenty. Niewielkie, bardziej symboliczne, ale mam nadzieję, że każdemu sprawią przyjemność. Dałam ser do zmielenia mamie. Ma maszynkę elektryczną, to raz dwa pójdzie. Marcin mi przywiezie, to ukręcę sernik. Na wieczerzę idziemy do rodziny, więc nie robię dużo jedzenia. Najważniejsze karpie, rybka po grecku i sałatka dla Arka. My nie jesteśmy wybredni i niewiele nam trzeba. Pozostaje jeszcze problem choinki i ozdób. W poprzednim mieszkaniu dokładnie wiem gdzie były…a teraz? Pojęcia nie mam. Zostały chyba u mamy na strychu, kto to może wiedzieć. Prędzej czy później się znajdą…
Dzisiaj wieczorem mieliśmy miłe towarzystwo. Nadia do nas przyszła. Puszczała Agi Kubusia Puchatka, który opowiadał Agi do snu bajki. No a potem zrobiłyśmy w końcu ten naszyjnik, który pasuje do bransoletki zrobionej wcześniej.Nadia mały uparciuch , nie chciała iść do domu (a była pora do spania już, bo Nadia mi nie przeszkadzała), aż nie skończymy naszyjnika. W końcu mała gwiazda musi mieć komplet. No a do tego, obiecałam jej! Koraliki jednak zrobione. Nadia już wymyśliła sobie drugą bransoletkę. Zrobimy. Jasne, że zrobimy. Może ciotka znajdzie jeszcze inne koraliki… Zobaczymy… Jutro pewnie będzi emalować śniegiem po szybach, bo dostała ode mnie resztę.
Kładę się do wyrka, a wszystkim życzę spokojnych przygotowań do świąt! Niech wszystko się wspaniale uda!!!

piątek, 17 grudnia 2010

Siedzimy w domku… /17 grudnia 2010/

Znowu mi czas uciekł. Nawet na spacerki nie chodzimy, bo jest na dworze paskudnie. Moje biedactwo uwięzione w domku, siedzi z mamusią. Praktycznie każdego dnia pada śnieg. W niedzielę wyciągnęłyśmy tatę na godzinny spacerek. Trzeba było kupić chlebek, to przy okazji mogliśmy zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.
W poniedziałek musiałam pozałatwiać kilka spraw na mieście. Mama się jakoś doślizgała do nas i posiedziała z wnusią. No a ja autko odśnieżyłam i dawaj na objazd. Najpierw wydział komunikacji. Odebrałam Aginka kartę parkingową. Potem do ubezpieczalni, trzeba było za auto zapłacić, na pocztę przeszłam się. Musiałam zostawić auto trochę dalej. Ślisko, a średnio uśmiechała mi się stłuczka. Zostawiłam więc w bezpiecznym miejscu auto i poszłam pieszo. Załatwiłam też w rezygnację z darmowych kanałów, zostawiając najtańszy pakiet, bo już był czas. Troszkę zakupów na obiadek i do domku. Jeszcze tylko odebrałam w końcu swój dowód. Nówka nierdzewka!! Tylko to zdjęcie… Brrr…
Okazało się jednak, że przemarzłam i wieczorem nie dałam rady się zmusić, żeby jechać do apteki po odbiór lekarstw dla Agi. Niestety było tego trochę, więc w grę wchodził tylko samochód. Koniec końców, pojechałam we wtorek. Nie ma tego złego… Moja siorka kupiła karpie na święta, więc jak już byłam w samochodzie pojechałam pomóc w obrabianiu rybek. No a że u nas podstawowym daniem jest karp…trochę tego było. We czwórkę raz, dwa poradziliśmy sobie z tą królewską rybką. Koty tylko tak krążyły wokół stołu, a jak do miski dostały trochę wątróbki rybiej, nie wiedziały co robić z tym. Jasne, pewnie mięsko im się zamarzyło. Tak więc, karpie na święta zamrożone.
Agulek dostała wczoraj maksymalną dawkę rehabilitacji. Ku naszemu zaskoczeniu, na masaż i rehabilitację przyszła ciocia Asia. Niemal dwie godziny nastawiania, masowania i ćwiczeń. Jednak Agi dała radę. Patrzyła tylko wielkimi oczkami prosto w oczy ciotki. Ciocia jednak nieugięta, nie chciała się zlitować. A tak na poważnie, to Agulek miała wywichnięte lewe bioderko. Też zanim przyszła Asia nie mogłam jej uspokoić. Spinała mi się niesamowicie. Tylko na pomysł, że to biodro, ja bym nie wpadła.
Dzisiaj dla odmiany mamusię połamało. Leżałyśmy sobie rano i tuliłyśmy się, rozmawiałyśmy. W końcu zaczęłam się przeciągać, bo czas wstawać. A tu kaplica!! Ani w prawo, ani w lewo. Coś mi wyskoczyło między łopatkami. Całą sobą musiałam się podnosić, tak bolało. Ani w prawo, ani w lewo, ani podnieść ręce, ani napić się kawy… Sonia, małpiszon jeden miała ubaw. Wiedziała już od pewnego blond donosiciela, że coś mi zaczęło się wcześniej dziać. W sobotę cierpły mi palce od kręgosłupa i teraz mam. A Sonia tylko czekała aż zacznę kwiczeć z bólu. Brzyyyyydaaaal!!!! No dobra, nie taki brzydal. Została parę minut i mi próbowała ustawić, to co mnie bolało. Niespecjalnie pomogło, ale mam nadzieję, że to tylko obolałe nerwy tak bolą i do jutra przejdzie. Żadne leki przeciwbólowe nie chciały złagodzić bólu, a maścią nie posmaruję się sama. Za bardzo boli. Przyjmijmy, że jutro będzie lepiej! Najgorsze, że muszę umyć okna, bo jeszcze tego nie zrobiłam!! Mam nadzieję, że jutro się uda.
Agusia na szczęście daje sobie radę z zarazkami i nie łapie infekcji (odpukać!!!) Nawołuje mamę, jak tylko chwilkę za długo mnie nie widzi. Nawet dzisiaj, przebrałam ją do spania, ale Arek dawał jedzonko. Wołała mnie żeby buziaczka dostać. Potem zasnęła. Moje małe słoneczko.
Na życzenie Loni, wstawiłam zdjęcia ostatnio zrobionej biżuterii. Jak zrobię coś więcej, wstawię. Pozdrawiam Was cieplutko i spokojnych przygotowań do świąt. Ja też muszę jechać i zrobić zakupy do wypieków. Tak w ogóle, to muszę spisać, co mi będzie potrzebne. Buziaczki!!!

czwartek, 9 grudnia 2010

Zimowo /9 grudnia 2010/

Strasznie dawno mnie tutaj nie było! Normalnie wstyd. Jednak wieczorami mam ostatnio trochę zajęć. Bawię się w robienie biżuterii. W sumie zysk z tego niewielki, ale jakoś mnie to relaksuje. To dla mnie coś zaskakującego, bo nigdy nie lubiłam dłubaniny. Teraz okazuje się, że mam do tego cierpliwość. A to co zrobię znajduje nabywców. Całe szczęście, bo załamałabym się, gdyby nikt tego nie chciał… Siadam sobie wieczorami robię co mi do głowy przyjdzie. Dzisiaj zrobiłam naszyjnik z pereł, naszyjnik z agatu trawionego przeplatany z kulkami metalowymi i kilka par kolczyków. Paluszki bolą od naciągania żyłki, ale to nic. Sprawia mi dużą frajdę jak komuś coś się spodoba. A ja dzięki temu mam czym zająć myśli.
Agniesia ostatnio zaniepokoiła mnie krwawieniem z rurki. Za często i za dużo strupków wyjmowałam. Podejrzewam, że to skutek przebytych chorób, jednak zastanawiałam się jak wzmocnić jej żyłki. Po ostatnim pobraniu krwi siniak dwa tygodnie się goił. Dostałam od Pani doktor cyclonamine. To na zwiększenie krzepliwości. Przez 5 dni będę podawać. Mam nadzieję, że pomoże. Pamiętam, że Agi już dostawała to, jak jej hospicyjni założyli za długą rurkę i cała się pokaleczyła. Mam nadzieję, że teraz też pomoże.
Ponadto, Agniesia ma dużo gęstej wydzieliny. Jakoś nie może sobie z nią poradzić. Wróciliśmy do inhalacji. Tym razem z Pulmicortem dostaje Mukosolwan. To ma rozluźnić wydzielinę. Chyba tak jest, bo jakoś mniej się zatyka. Dostaje Bioaron C, Wit C podwójną dawkę i wapno. Mam nadzieję, że uzbrojona w taką baterię nie da się przeziębieniu i zdradliwemu powietrzu na spacerkach.
Tak, kochani. Wychodzimy na spacerki. Muszę przyznać, że czasami (jak np dzisiaj) jest to nie lada wyczyn. W sumie bardziej dla mnie niż dla małej. Wróciłam mokra jak szczur. Niby przymrozek leciutki, ale wilgotne powietrze dawało się we znaki. Przepychanie wózka przez chodniki nieodśnieżone, czy choćby wyjazd z naszego wjazdu na chodnik…masakra! Można nieźle kalorii stracić. Agniesia na szczęście opatulona jak ten przysłowiowy bałwanek, miała nawet dzisiaj cieplutki nosek. Mamusia niestety tak przemarzła wzorcowo, że nie pomógł ani gorący Fervex, ani gorąca herbata, ani rosołek. A jak Arek wrócił z pracy musiałam znowu lecieć, bo w przychodni recepta do odebrania była i na pocztę trzeba było się pofatygować. Co robić, jak mus to mus. Trzeba się zebrać w sobie i lecieć. A na dworze śnieg z deszczem. Koniec końców wzięłam samochód. Na szczęście dwa dni temu go odkopałam i już tylko delikatnie odskrobać szyby trzeba było. Na szczęście rejestracji nie przysypało i nie musiałam sprawdzać czyj samochód doprowadzam do używalności.
Agulek na zmiany ćwiczy chętnie i jakoś niebardzo jej się chce. Wczoraj podobno dała popis nie z tej ziemi. Ciotka musiała ją zginać, bo zbyt długo była wyprostowana i chciała sprawdzić, czy znowu się podniesie. Podniosła główkę na klęczkach, oparta o wałek. Mamusi nie było bo się poszła zrobić do fryzjera. Włosy już mi w oczy wchodziły, trzeba było ciąć. Ja nie mam tak dobrze jak Arek. On wyciąga maszynkę i żona tnie. Teraz jednak Pani Lidzia zrobiła mi fryzurkę na zapuszczanie. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Jak się znam, pewnie się wkurzę i tak sobie obetnę grzywkę najdalej za dwa miesiące. Farbę położę sobie sama, nie można się rozrzucać.
Ostatnią noc Agulek przespała całą. W szoku byłam. Niestety ja się budziłam jakieś 4 razy. To chyba z przyzwyczajenia. Dzisiaj już chyba nie będzie tak słodko. Co chwila biegam ją odsysać. Rozbawiło mnie to moje dziecię dzisiaj. Rano, normalnie koło 9 Agniesia jeszcze śpi. To na skutek leków na spastykę. Dzisiaj jednak słyszę, że wzdycha i wzdycha. Znaczy, woła mamę. Idę do niej, a ona ślepia otwarte i czeka. Zaczęłam ją tulić, głaskać, mówić do niej i coś mnie tknęło. Sprawdzam pampercha a tam bomba… Cwaniara mała jak tylko odkryłam o co biega, tak Agi oczka zamknęła i do spania! Innymi słowy w śpiku ja przebierałam.
Jutro znowu ma śniegu napadać. Ciekawe, czy uda nam się wyjść na spacerek. Jeszcze na domiar wszystkiego wystawiłam sobie między łopatkami. Źle się rano odwróciłam jak Agi odsysałam i teraz mnie boli. Powiem jak moja siostra. Może samo przejdzie… Jutro Agniesi ugotuję zupkę rybną, mam nadzieję że jeszcze trochę szpinaku mi zostało. Niestety, co do naszego obiadu, nie mam pomysłu. A nie, nie jest tak źle. Mam mielone. Zaraz wyjmę, będzie spagetti bolognese! No tak, jeszcze pranie muszę wyjąć. Robię je w godzinach taryfy nocnej a rozwieszam na noc. Najczęściej przeschnie do rana. No to lecę rozwiesić i do wyrka! Spokojnej nocy i miłego dzionka!

niedziela, 28 listopada 2010

Dylematy /28 listopada 2010/

Agulek już doszedł do siebie po przebytych choróbskach!. Mam nadzieję, że rozstaliśmy się z antybiotykiem na długo! Przyznaję, jest jeszcze maluda zakatarzona i osłabiona, ale to już niebo w porównaniu do tego co było! W dalszym ciągu dostaje accidolac, trzeba odbudować trochę florę bakteryjną w jelitkach. Pani doktor była w czwartek i wyszła bardzo zadowolona ze stanu Agniesi. Agniesia była mniej zadowolona z badania. Zwłaszcza buzi, oj nie lubi tego moja dziewczynka, nie lubi. To tak jakby pamiętała jak chcieli jej na żywca podcinać języczek jak miała trochę ponad rok… Już wtedy nie chciała otwierać buziaka do badania. Na szczęście Pani doktor ma swoje sposoby ;))
Dziękuję wszystkim za dobre rady i pozdrowienia. Natomiast co do szczepienia na pneumokoki, to mam niezły orzech do zgryzienia. Rozmawiałam z naszą neurolog i potwierdziła, że Agulka należałoby zaszczepić. Przy naszych wyjazdach należy się zabezpieczyć, tym bardziej, że Agi jest dodatkowo narażona przez dodatkowe otwory w ciałku. Tworzy to dla niej jakby dodatkowe zagrożenie. Zadałam też kilka pytań na forach dla rodziców niepełnosprawniaczków. Opinie są podzielone. Większość osób, głównie z silną padaczką ma zakaz szczepień od neurologa. Jednocześnie część jest za szczepieniem. Rozmawiałam też z naszą pediatrą. Uważa, że na świnkę, na różyczkę, nie pozwoli Agi szczepić, bo to niebezpieczne. Jednak pneumokoki uważa za wskazane. Wielu neurologów blokuje kalendarz szczepień u dzieci nie podając konkretnych powodów. Takie informacje są też przekazywane na wszystkich sympozjach lekarskich. Rozumiecie teraz moje rozterki. Tak źle i tak niedobrze… Do końca nie wiem w którą stronę większą szkodę wyrządzę Agnieszce. Do bani z tym wszystkim…
Agniesia w ostatnim czasie coraz więcej się rozgląda. Najczęściej za głosem mamy podąża jej wzrok. Fakt, ma ułatwione zadanie przekręcając głowę w prawą stronę. Najgorsze, że to się pogłębia, a ja nie mam pomysłu jak to „poprawić”. Odwracam jej główkę w drugą stronę, jednak co z tego, jak sama przekręca z powrotem. Nawet leżąc na prawym boku, nie mając teoretycznie możliwości odwrócenia głowy w prawo…chowa twarz w poduszce! Dzięki temu, najczęściej uniemożliwia mi odsysanie buzi i noska. Ostatni zdarza się też, że Agi unosi samodzielnie się na ramieniu, leżąc na boku. Ciekawe, czy to tylko kwestia odpowiedniego ułożenia, czy celowego działania.
W sobotnie przedpołudnie wyszłyśmy na spacerek. Ciotka Danuta nas wyciągnęła, w ten zimowy krajobraz. Musiałyśmy iść na pocztę, więc poszłyśmy. Śnieg już nieźle przysypał okolicę, temperatura nie była mroźna, więc nie założyłam Aguli zimowego śpiworka. Ubrałam jej ortaliony, ciepły polarek, rękawiczki, czapuchę i dawaj na dwór. Jakie wielkie ślepka robiła ta moja dziewczynka jak wyszliśmy. Nie mogła chyba uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio byłyśmy na spacerku. Dobrze nam to zrobiło. Agniesia nabrała rumieńców, nawdychała się świeżego powietrza. Jednak chyba nie pasowała jej ta biel naokoło ;)) Czas się zacząć przyzwyczajać. Jutro ma podobno nieźle sypnąć.
Dzisiaj pod opieką mieliśmy małą sąsiadkę. Mama Nadii musiała pilnie lecieć do pracy, więc poprosiła o pomoc. Dlaczego nie? Przecież, to żywe srebro. Zrobiłyśmy placek, Nadia mówiła jak układać owoce. Poszukałyśmy, aczkolwiek nie znalazłyśmy pieska Nodiego. Zrobiłyśmy bransoletkę z koralików Nadii. Na koniec mała jakoś nie chciała wyjść, i mama musiała ją wynieść.
W takich chwilach zastanawiamy się z Arkiem, jaka byłaby Agi. Czy też buzia by się jej nie zamykała. Miała masę pytań, czy sama odpowiadałaby sobie na pytania. Ciekawe, czy lubiłaby bajki, czy wolałaby czytanie książek. Wolałaby bawić się samej, czy z koleżankami. Ciekawe, czy wyrósłby z niej taki mały cwaniak jak Nadinka, a może kochana córeczka mamusi. Ech, takie pytania powracają na okrągło. Jednak miło było zająć się tym małym smykiem. Chętnie zaopiekuję się nią znowu, jak będą dziewczyny w potrzebie. A takie rozterki, pewnie już zawsze będą powracały!

sobota, 20 listopada 2010

Znowu chora :(((((( /20 listopada 2010/

Witajcie kochani, Agniesia się mi znowu rozchorowała. A mieliśmy w piątek zrobić jej szczepienie na pneumokoki… W czwartek na rehabilitacji, Aguś była niespokojna. Trudno było ją uspokoić i zmobilizować do współpracy. Ponieważ ciocia Asia odczuwa sama na swoim ciele bóle Agi, sprawdziła bioderko. Okazało się, że było wystawione i dlatego ta nóżka była sztywna. Niepokoiło mnie cały czas ciepełko bijące od Agulka. Po rehabilitacji zmierzyłam temperaturę, 38,4. GENIALNIE!!! No nic, ibum, telefon do Pani doktor. Ustaliłyśmy, ze zrobimy jej badanie moczu i krwi, próby wątrobowe i CRP. Jednak jak zmusić tą moją małą dziewczyneczkę do nasiusiania w woreczek!!! Pani doktor się ubawiła po pachy z moich problemów, ale tu nie ma nic do śmiacia!!
Na szczęście po telefonie od Pani doktor Agiś zrobiła sisi. Pojechałam do przychodni po zlecenie i trzeba było zabrać maludę do szpitala, na 4 piętro, żeby zrobić jej badania. Panie jak zawsze, były bardziej spanikowane od Agnieszki. Nie wiedzieć czemu, boją się jej pobierać krew. Pomimo tego, że najczęściej, udaje im się to za pierwszym razem! Przed 15 wyniki już były. W tzw międzyczasie Agiś dostała 40 gorączki!!!! A jeszcze wcześniej jak rozmawiałam z Panią Beatą stwierdziłam, że zaryzykujemy bez antybiotyku. Ten ostatni zrobił jej takie spustoszenia w organizmie. Chciałam przetrwać na Ibumie. Jednak ta temperatura zmieniła mój punkt widzenia. Uzgodniłyśmy wstępnie Zinnat. Szerokie spektrum i Agi nigdy po nim nie miała żadnych sensacji. Acidolac, jogurciki, soczki naturalne… Wszystko naszykowane dla mojej małej księżniczki.
Pani Beatka jest na tyle kochana, ze pozwoliła nam przyjechać do siebie do domu. Miała tam przynajmniej rozgadaną asystentkę. Swoją córeczkę, która akurat teraz postanowiła zostać Panią doktor. Świetna dziewczynka! Nieodrodna córeczka mamusi… :)))
Co do wyników, to jak to zwykle bywa u Aginka, książkowe. Jedyne co odbiegało od normy, to CRP. Wskazywało ewidentnie na stan zapalny organizmu. Badania wykryły, to czego się spodziewałam. Gardło Agulka jest jeszcze gorsze, niż było przy anginie. No i niestety zaczęło schodzić na oskrzela. Na szczęście dopiero górna partia. Teraz już wiem, że Amoksiklaw nie wchodzi w grę przy leczeniu Agutka. A tak na marginesie, rok temu było dokładnie to samo. Agniesia z jednej choroby wchodziła w drugą. W ciągu dwóch miesięcy zaliczyła jakieś 3-4 antybiotyki. DAMY RADĘ!!!!
Teraz Agi dostanie już trzecią dawkę antybiotyku i mam nadzieję, że będzie już poprawa, chociaż Zinnat powinien zadziałać dopiero w poniedziałek! No ale, żeby ta temperaturka zeszła przynajmniej. Śpi bidulek mój mały. Jeżeli ktoś nam Źle życzy, bo ostatnio zaczynam się w tym upewniać, to daj sobie człowieku spokój. Za dużo tego wszystkiego ostatnio. My i tak to przetrwamy!!!
Pozdrawiam wszystkich. Życzę naprawdę miłego i spokojnego weekendu!!!
~~~~~~~~~~~~~~
A tak swoją drogą chciałam podziękować swojej siostrze. Mając urlop, spędziła go z nami. Pomagając wnosić Agi do szpitala, towarzysząc nam cały dzionek. Pomijam już fakt, że nie był to wymarzony sposób spędzenia urodzin!!!! Wszystkiego najlepszego siostruniu!!!! A tego czego Ci życzę…wiesz!

środa, 17 listopada 2010

Biedna obolała dziewczynka. /17 listopada 2010/

Agniesia już się ma lepiej. Jeszcze dostaje syropek na zmniejszenie wydzielinki i inhalacje, ale brzuszek już nam się uspokoił. Teraz zostało nam czekanie na ładną pogodę i spacerki. Rehabilitacja zaczęła się w poniedziałek. Mnie oczywiście nie było, bo w końcu postanowiłam zrobić sobie fotkę i złożyć papiery na dowód i prawko. Do tego odebrałam w przychodni receptę na syropek dla Agi i dowiedziałam się jak wyrobić sobie papiery, żeby podróżując z Agi móc stawać na miejscach do tego uprawnionych. Okazało się, że muszę zrobić maludzie fotkę do dokumentów, a wszystko załatwia się w wydziale komunikacji. W piątek albo sobotę pojadę z Agi i zrobimy focię. A w przyszłym tygodniu, jak będę odbierała prawko, złożę dokumenty na legitymację dla Agi.
Zmusiła mnie do tego przykra sytuacja pod nasza przychodnią. Parking dla pacjentów jest za przychodnią, albo przed. W jednym i drugim przypadku musiałabym małą nieść dosyć spory kawałek. Do tego jeszcze ssak, torebka… Staję więc na miejscu dla niepełnosprawnych. Tym bardziej, że w przychodni jestem najdłużej 20 minut. Jednak ostatniego razu nadjechał Pan, któremu to się bardzo nie spodobało. Fakt, miał znaczek, obok mojego auta stało jeszcze jedno. Niestety, tamtym przyjechał młody mężczyzna, a ja stałam z lejącą się Agi na rękach. Pan na mnie wrzeszczał i wyzywał, że ja powinnam odjechać, zaraz po odstawieniu dziecka do przychodni. Znaczy się, położyć na schodach i odjechać. Zgadza się, miał może i rację, ale ten Pan może spokojnie chodzić. Mógł stanąć wzdłuż przychodni. Moje auto się tam nie zmieści. Ponadto, znamy się osobiście… Ech, życie… A Pan z auta obok stał przy samochodzie i zaśmiewał się do rozpuku – na drugim miejscu dla niepełnosprawnych. Całą drogę do dom ryczałam w aucie, Agi nerwowa…brrr…jak sobie przypomnę! No ale to już za mną i wkrótce będę uprawniona do postoju, więc sprawa rozwiązana.
W poniedziałek, na rehabilitacji okazało się, że Agutek miała wystawiony prawy bark. Też jak w niedzielę ją rozluźniałam, prawe ramię było trochę sztywne. Lewe puszczało ładniej. Moje biedactwo musiało się nieźle nacierpieć przy ustawianiu. Dzisiaj miała ustawiany kręgosłup. Była strasznie nerwowa od samego rana i nie wiedziałam co się dzieje. Znaczy podejrzewałam, że chodzi o plecki, bo podczas inhalacji i masażu Agunia się strasznie denerwowała. Do tego coś jej zaschło w rurce i nie mogłam jej wyczyścić. Jutro musimy zmienić rurkę, bo strasznie oblepiona jest. Asia na szczęście tak wymęczyła Agniesię, że pod koniec zajęć, tak jej się zebrało, że oddychać nie mogła. Dopiero jak Asia wyszła udało mi się wyjąć to, co tak nam przeszkadzało. Przez co Agniesia tak strasznie świstała. Biedactwo.
Jednak dokładnie wiem co czuje moje dziecko, jeśli chodzi o kręgosłup. W niedzielę przy kąpieli Agniesi, musiałam sobie coś wystawić. Boli nieziemsko. Dzisiaj już sama nie dałam rady wyciągnąć jej z łazienki. Na dodatek wczoraj musiałam jechać do Piły i to nie poprawiło stanu mojego kręgosłupa. No, ale mus, to mus. Ja i tak w przyszłym tygodniu będę musiała iść na ustawianie. Na dodatek ząb jeszcze nie zrobiony, mam nadzieję, że jutro skończymy. W poniedziałek nie dało rady, okazało się, że jeszcze coś Pani doktor musiała zrobić. A jak sobie pomyślę znowu o tym wierceniu…to mi się już nie chce iść… :(((
Ostatnio nie mogę zasnąć wieczorem. A jak zbiera mi się już na spanie, to akurat mojej córci przechodzi. Oszaleć można. Potem nie mogę rano oczu otworzyć. Nie pomaga nawet budzik ustawiony co 20 minut. Wyłączam go śpiąc. Dzięki bezsenności mam przeczytanych więcej książek. A potem wychodzę na zdjęciu jak zmora! Życzę wszystkim spokojnej nocy i dobrego nastroju przy tak smętnej pogodzie!

niedziela, 14 listopada 2010

Bolący brzuszek /14 listopada 2010/

Anginka chyba została już za nami. Antybiotyk jednak poczynił niezłe spustoszenie w organizmie Aguni. Biedactwo ma problemy z brzuszkiem. W końcu musiałam jej dać smecte. Biedna ma wzdęty brzuszek, ciągle idą pierdzioszki i ze trzy razy na dobę kupka. Już dwa razy dostała smectę, mam nadzieję, że jutro będzie lepiej już. Niestety rurka też się często przytyka. Kilka razy w nocy muszę walczyć z wyczyszczeniem zalegań. Jak skończymy antybiotyk będzie trzeba zmienić rurkę. Jest już cała oblepiona i szybciej dzięki tej infekcji się przytyka.
Problemy z brzuszkiem mogą być też skutkiem braku rehabilitacji i ruchu. Jednak Agulek był tak bardzo chory, że nie miałam serca jej ćwiczyć. Wychodzi na to, że wyświadczyłam jej tym niedźwiedzią przysługę. Co zrobić, mówi się trudno. Jutro delikatnie poćwiczymy. Mam nadzieję, że moja mróweczka wkrótce wróci do normalności.
W tym tygodniu oddali nam ssak. Już myślałam, że ten, co dostarczyli nam do Mielna zostanie na stałe. Jednak Pan z magazynu czekał na nowe baterie i dopiero teraz doszły. Mam nadzieję, że już nie będzie problemu z jego funkcjonowaniem. Pan mnie bardzo przepraszał, ale zapomniał o nas i narzekał, ze nie zadzwoniłam przypominając mu o awarii naszego ssaka. W sumie to przejęta wyjazdem chyba sama zapomniałam. No ale, na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Pamiętałam nawet o oddaniu kabla do samochodu, który został u mnie, przez zamieszanie z kurierem.
Coraz więcej rzeczy znajduje już swoje miejsce w naszym mini mieszkanku. To sukces, ale znalazły się nawet miksery, których już od miesiąca poszukuję. Dziwnym trafem moja siostrunia udaje, że nic o nich nie wiedziała. A nalezienie ich w worku z książkami i zeszytami to czysty przypadek… Hmmmm… Niech jej będzie.
Największy problem mam z zabawkami, którymi bawiła się jeszcze Agniesia. Moja koleżanka jeszcze latem urodziła, dawałam jej ciuszki po Agi. Z tym jakoś udało mi się przejść do porządku dziennego. Jednak jej zabawki… Nie mogę… Ściska mnie w dołku, oczy robią się mokre i muszę szybko zmykać, żeby się nie rozpłakać. Chyba jeszcze się z tym wszystkim nie uporałam, a za trzy dni mijają trzy lata jak straciłam mojego skowronka. Został mi tylko mój śpioszek kochany. Śpioszek, który udaje, że śpi. 
Ach, wiem, znowu narzekam. Przepraszam, ale jakoś ten listopad nastraja mnie sentymentalnie. Muszę sobie jakoś z tym poradzić. Najlepiej znaleźć jakieś zajęcie. Mam coś w planach i zacznę od jutra. Dzisiaj przed chwilką skończyłam mycie klatki, bo przez ten wolny dzień, tydzień za szybko mi się skończył. W środę myłam klatkę, a to mój tydzień i jakoś tak mi się zapomniało. Jeszcze tylko antybiotyk muszę dać córci i mogę mykać do wyrka. Zobaczymy co przyniesie nowy dzień. Miłej niedzieli życzę wszystkim!!!

wtorek, 9 listopada 2010

Angina /9 listopada 2010/

Pochorowała się moja Agniesia! No niestety. W niedzielę byliśmy w Poznaniu połazić po jakiejś galerii, Agulka tym razem nie zabraliśmy ze sobą. Została z babcią. Cztery godziny łażenia po galerii zaowocowało zakupem dwóch bluzek z wyprzedaży i książki, ale warto było. Takie szlajanie się po sklepach, bez pośpiechu, celu daje nam odrobinę odprężenia. Agusia nie pojechała, bo niestety nie wyglądała najlepiej. Miała dużo wydzieliny i tak jakoś bałam się, że się przeziębi.
Już w nocy z niedzieli na poniedziałek miała stan podgorączkowy, ale dałam jej ibum i jakoś przeszło. Przez cały dzień się nic nie działo. Żadnej temperatury, nawet nieźle ćwiczyła. Fakt, spała do 11, ale w nocy niestety nie mogła. Pozwoliłam jej zatem odespać.
No i ostatniej nocy dostała 39,5. Dostała ibum i jakoś spadła gorączka, jednak koło 5 naszła ponownie, a potem o 10, 15 i teraz o 20. Normalnie książkowo. Pani doktor przyjechała i tak, jak podejrzewałam. Angina, do tego ropna. Dostała amoksiklaw i się leczymy. Biedna leży osowiała, co chwilka przysypia. Na szczęście brat pojechał do apteki i kupił antybiotyk. Zawsze te 2 godziny wcześniej dostała lekarstwo. Jeszcze dzisiejsza noc będzie pod hasłem temperatury, zanim zacznie działać antybiotyk.
Rehabilitacja odwołana, spędzamy ten tydzień we dwie. Bez ćwiczeń. Moja sroczka musi dojść do siebie. A tak długo się trzymała. Ostatnio to przed wyjazdem na turnus był ten dwutygodniowy stan podgorączkowy. Obyło się wtedy bez antybiotyku. Teraz muszę jej podać accidolac i jogurciki. Trzeba odbudować florę bakteryjną w jelitkach. Nootropil wstrzymałam, jak zawsze na czas antybiotyku. I tak leki dostaje tak często, ze nawet nie byłoby jak tego wcisnąć.
No dobra, trzymajcie kciuki, żeby mój skarb się szybciutko wychorował! Pozdrawiam gorąco!!!

sobota, 6 listopada 2010

Mały buntownik /6 listopada 2010/

Mamy listopad. Pomimo tego, że 1 listopada był wyjątkowo pięknym dniem, a nie pamiętam kiedy było tak ostatnio, nie byłam wieczorem na cmentarzu. Chyba pierwszy raz. Zawsze szliśmy wieczorem, żeby podziwiać efekt wywołany tysiącami lampek zapalonych na grobach naszych bliskich. Szliśmy zawsze zapalić też znicze na grobach opuszczonych. No nic, nadrobię to przy okazji. Agniesia została z tatą w domku, a ja pojechałam z ciocią i wujkiem, najpierw do Murowanej na grób ojca, a potem przeszliśmy się na grób babci i wuja. Jakoś tak zleciał ten dzień. Wróciłam do domku i padałam na twarz. W sumie to nawet nie wiem dlaczego. Czyżby zmiana pogody mnie dopadła? Do tego ten ząb cały czas pomimo zatrucia nie dawał o sobie zapomnieć.
Tydzień, z „braku” poniedziałku zleciał niesamowicie szybko. Właśnie dzisiaj kłóciłam się z kimś, ze jutro jest piątek…ech!
We wtorek udało się dla Agniesi załatwić rehabilitację oprócz masażu. Oj nie podobało się to mojej dziewczynce!! Później troszkę wymasowałam jej buźkę i pobawiłyśmy się z rączkami. Niestety nie chcą się nadal zginać w łokciach. Za to masaż buźki strasznie relaksuje mojego skarba. Chyba, że mama wkłada palec do buzi, wtedy kończy się faza relaksu i zaczyna bunt!!! Już nawet maczałam palec w słodkim soku. Nic z tego, potrafi mnie bestyja ugryźć,tak zaciska zębiska! W sumie to się nie dziwię. Też bym się wkurzyła jakby mi ktoś w gębie grzebał.
W środę Agulek po rehabilitacji i obiadku, padła. Zwyczajnie zasnęła i spała, spała… Dopiero jak chciałam ją położyć do wyrka, się obudziła. Już widziałam tą noc nieprzespaną. Jednak muszę przyznać, że nie było najgorzej! Ku mojemu zdziwieniu jakoś już dostosowałyśmy się do przestawionego czasu. Chociaż przygnębia mnie ta szarówka koło 16. W czwartkowe popołudnie załatwiłam zaskakująco dużo spraw. Porozwoziłam recepty na pamersy i cewniki, kupiłam i wymieniłam opony zimowe (używane, ale w niezłym stanie, jakby nie patrzeć 300 zł a nie 700zł), do tego w drodze do dentystki, dzięki uprzejmości Pani w banku załatwiłam zmianę adresu i konto internetowe. Arek tylko w poniedziałek musi wejść i dokumenty podpisać! Muszę się pochwalić, bo byłam bardzo dzielna i nie musiałam być znieczulona do czyszczenia kanału! Pani doktor ma na mnie jakiś kojący wpływ. Jak wróciłam do domku, kąpiel Aginka i wymiana rurki. Tym razem jak wyjęłam rurkę, zanim włożyłam nową, cofnęłam na chwilkę dłoń. Agi zaczęła nabierać powietrza i wtedy rurka weszła bez najmniejszych problemów! Agulek była zaszokowana. Jak zrobimy jej wymianę bez długich przygotowań, nie zdąży się zdenerwować i idzie to sprawniej.
Dzisiaj mój pulpecik miał troszkę poustawiany kręgosłup. Ciocia Asia dzisiaj się napracowała. Na „zachętę” Agulek opluła ciotkę całkiem solidnie! A niby była chwilę wcześniej odsysana… Myślicie, że nie miała ochoty na rehabilitację Asia uśmiała się po pachy! Dzisiaj dostała do buzi soczku z kompotu jabłkowego. Jakie miny robiła!! A jak jęzorkiem przebierała. W końcu zaczęła się uśmiechać, a że nie panuje jeszcze nad tym, skończyło się ziewaniem!!
Mój mały skarb dzisiaj trochę niespokojnie śpi. Co chwilka biegam ją odsysać. Jutro będę nieprzytomna. Trudno, dam jakoś radę.

sobota, 30 października 2010

Tak sobie /30 października 2010/

Witam ponownie. Znowu czas przelatuje mi między palcami i nie wiem kiedy nadchodzi kolejny dzień. Ledwo zdążę wstać, a tu już trzeba układać Aginka do snu. Nic z tego nie rozumiem. Ciemno tak szybko się robi i o 9 jeszcze ozdobiona mrozem ziemia widnieje za oknem. Coraz bliżej zima. Agniesia w tym tygodniu dorobiła się katarku. Od wtorku zaczęła mi psikać i mieć dużo wydzieliny. Robiłam akurat zakupy w aptece to kupiłam bioaron C. Dostała i jakoś przeszło bokiem. Całe szczęście! Tym samym jednak miałam stracha wychodzić z nią na dwór.
W poniedziałek i środę poszłam zrobić porządek ze swoim kręgosłupem. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu, w poniedziałek zamiast klasycznego rozgrzewającego masażu, miałam zrobiony masaż gorącymi kamieniami. Mówię Wam, coś wspaniałego! Mięśnie się tak rozluźniły i było mi naprawdę przyjemnie. Gdyby nie to, że Sonia przeszła do części mniej sympatycznej, znaczy ustawiania kręgosłupa. W piersiówce strzeliło, ale w krzyżach ni grzyba! Dopiero w środę. Strzeliło tak, że miałam wrażenie, że coś pękło. Do tego bolało. Okazało się jednak, że przestał mnie boleć kręgosłup. Ciekawe na jak długo… W czwartek była kontynuacja naprawy mojego ząbka. Niestety, nerw się nie zatruł do końca. Trzeba było truć jeszcze raz. Jeszcze cały czas mnie pobolewa. W czwartek jeszcze raz. Może wtedy się uda! Trzymajcie kciuki!!!
Agniesia za to ma tydzień śpiocha. Niemal codziennie śpi do 13!!! Naprawdę! Ubieram ją, daję drugie śniadanie a ona śpi dalej! Strasznie się wkurzała na każdy masaż i nie chciała ćwiczyć. Jak ja próbowałam z nią zacząć ćwiczenia, też słyszałam tylko fuuu…. Dzisiaj w końcu byliśmy na spacerku. Wuja Marcin nas odwiedził i zabrałyśmy go ze sobą. A co, niech zobaczy miasto na żywo a nie tylko przez szybę samochodu ;P Słoneczko tak pięknie przygrzewało, że nie chciało się wracać. Co zrobić, trzeba było iść na obiadek do domku, a wuja też musiał wracać. Mam nadzieję, że jutro też wyjdziemy na spacerek.
Dzisiaj przestawiamy godzinkę. Będziemy dłużej spać! Super!!! Jeszcze tylko muszę coś na obiadek wyjąć z zamrażalnika. Kurczaczka sobie chyba zrobię jutro. Młoda ma zupkę nagotowaną. Miłego weekendu.

niedziela, 24 października 2010

Zwyczajny tydzień. /24 października 2010/

W tym tygodniu pogoda nie pozwoliła nam na częste spacerki! Niestety. Wczoraj, ponieważ Arek miał wolną sobotę, przeszliśmy się na bazarek i Agniesia mogla zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Kupiłam jej piękne, sztruksowe rurki z polarowym ociepleniem. Jakoś tak wykruszają nam się bluzki i spodenki. Od czasu do czasu dokupuję coś przy tzw.: okazji. A to w używanych znajdę jakiś polarek, albo bluzeczkę, takie do domku. A to w jakimś sklepie przecenione. Udało mi się już kupić 3 bluzeczki, powolutku odświeżymy garderobę Guni. To skutek wyciągnięcia się Agniesi. Wszystkie bluzki, które dobre mają rękawki, niestety za krótkie są. Spodenki też robią się za krótkie w pupie. Na szczęście na wyjście mamy jeszcze ciuszki, więc pół biedy. Szukam tylko takich na spacer – ocieplanych, no i do domku. Trzeba też zrezygnować z kilku piżamek. Jednak muszę przyznać, że nadal jeszcze ubieram jej te kupione jakieś dwa lata temu! No ale niestety, plecki całe gołe. Trzeba już zrobić porządki. Jak ktoś potrzebuje to mogę coś przesłać. Zrobię porządki i sprawdzę. Moja mała królewna musi być czasem przebierana ze dwa razy na dzień, więc muszę mieć zapas. Tak się cieszę, że Agi znowu się wyciągnęła. Mogłyby tylko jeszcze te rączki urosnąć. No ale, nóżki już się wydłużyły, to i rączki w końcu zaczną pracować.
W sobotę od rana zaczęła się wycinka wszystkich drzew i chaszczy na przeciw naszego okna. Okazało się, że na obecnym parkingu będzie coś budowane i właścicielka musiała zorganizować nowy parking dla mieszkańców. Jak jasno zrobiło się teraz i przejrzyście. Widać teraz tyły sądu, stare więzienie i dalej położony bank. Zupełnie inny widok. No i Panowie nie będą mieli, gdzie załatwiać swoich potrzeb, jak ich przyciśnie. Do tej pory mieli gdzie się schować. Obrzydliwe…
Wiecie, ja nadal nie mam podłączonej neostrady. W środę dzwoniłam i okazało się, że Pani, która w poniedziałek do mnie dzwoniła, zmieniła zamówienie z 10 na 18 październik. Trochę sobie „użyłam” na pracowniku infolinii, i po 10 minutach internet był. Dowcip jednak polega na tym, że aby się zalogować muszę mieć umowę. No to zadzwoniłam w czwartek jeszcze raz. A Pani na to, że umowa jest…w Chodzieży w telepunkcie!!! Jasne, mam jechać 40 km w jedną stronę, bo oni, nie mogą mi jej wysłać!!! Ani na meila, ani pocztą, ani kurierem – nie praktykują tego! A wiecie na czym dowcip jeszcze polega? Oni mi już liczą małą neostradę!! Tak, tą której nie mam!!! Czy ktoś coś z tego rozumie?? Bo ja już jestem głupia! Sama nie wiem co mam robić. Ostatnią umowę załatwiałam w Poznaniu, bo akurat tam byłam. Zobaczę, może w tym tygodniu będę z Agi jechała do Piły. Muszę dzwonić odnośnie rezonansu stochastycznego. Nie wiem, czy już skończyliśmy, czy jeszcze jakieś kilka zabiegów zostało. No a skoro już zaczęliśmy, to raczej trzeba zakończyć!
W piątek byłyśmy z Agi u koleżanki. Ma ona córeczkę, niespełna dwuletnią Marynię. Marynia wykombinowała sobie, że Agi trzeba odsysać, bo ma katarek. No i to Agnieszka wygryzła kawałek pianki z fotela… Cwaniara mała! Najfajniej wybrał sobie kotek. Natychmiast się wkomponował do Agniesi na sofie. Słodko sobie spał, pod jej rączką. Tak rzadko się widujemy, że później nagadać się nie można. Dzieciaki zrobiły się już takie duże, że na ulicy nie poznałabym ani Jasia, ani Anki! Kurcze jak ten czas płynie! A jak pierwszy raz Jasia widziałam miał rok i trzy miesiące! Teraz do gimnazjum poszedł!!!
A mój ząbek, który liczyłam szybko wyleczyć…okazał się bardziej zaawansowany. KANAŁY jak nic! W czwartek idę, ale Pani doktor obiecała, że boleć nie będzie. Myślę, nad zaprowadzeniem Agniesi na przegląd jej ząbków. Generalnie żadnych ubytków nie widać, jedynie żółte odwapnienia. Dzisiaj mycie ząbków to była walka. Agniesia postanowiła sobie, że nie będziemy dzisiaj myć i płacz, plucie. Pani Lodziu, ja poproszę o ten masaż buzi!
Wysłałam obiecane zdjęcia z turnusu. Niestety trzy meile mi się cofnęły. Ani Natalka, ani Pani Danusia, ani Estera nie dostaną fotek. Chyba, ze podacie mi prawidłowego meila.
Wczoraj zadzwoniła do mnie Beata, mama Wojtka. To chłopiec, szesnastolatek w śpiączce. Strasznie się ucieszyłam z tego powodu. Poznaliśmy się na turnusie. Mam nadzieję, że ta znajomość się rozwinie!

poniedziałek, 18 października 2010

W domku /18 października 2010/

Już jesteśmy w domku. Pranie prawie skończone. W każdym razie podłogę w łazience już widać. Agniesia jak zobaczyła tatę i ciocię w Mielnie, niemal wyskoczyła z wózka. Wielkie oczy i przez cały czas nie odrywała oczu od taty. Ewidentnie matka się jej opatrzyła. W końcu to największe zło przez dwa tygodnie wyrządzała jej mama. To mama wyciągała od świtu z wyrka. To mama zaprowadzała na wszystkie zajęcia. Jednocześnie to mama szła na spacerek ze swoją królewną. Pożegnanie na stołówce trwało i trwało. Jakoś z każdym kilka słów trzeba było zamienić, wyściskać i wziąć meila i telefon. Odwiedziliśmy jeszcze z Arkiem Wojtka i jego mamę. To 16-letni chłopak w śpiączce. Rok temu topił się w jeziorze. Dzięki terapeutom, nawiązałam kontakt z Beatą, mamą Wojtka. Wojtas obdarzył mnie pięknym uśmiechem w niedzielę. Jejku, jakie fajne uczucie. Chyba słyszy co się do niego mówi i ewidentnie rozumie. Mam nadzieję, że z Beatą pozostaniemy nadal w kontakcie. Bardzo ciepła i miła osoba. Ponieważ Wojciech ma zarówno PEG-a i rurkę tracheo, mamy wspólne tematy dotyczące naszych dzieci.
Poszliśmy na ostatni spacer nad morze. Ponieważ piasek jest twardszy niż w sezonie letnim, wspólnymi siłami wciągneliśmy na plażę Agniesię z wózkiem. Fale tego dnia były przepiękne. Morze pokazywało swoją potęgę. Słońce świeciło na błękitnym niebie. A jeszcze nocą deszcz padał. Mewy siedziały na falochronie, całkowicie ignorując spacerujących. Agniesia wpatrzona w niebo, fale, piasek. Ten widok, morza pełnego wzburzonych fal z białymi grzywami, robią na mnie takie wrażenie… Jeszcze niedawno marzyłam o tym, żeby jechać nad morze. Ten rok udowodnił, że marzenia się spełniają. Trzy razy byliśmy nad morzem. Fakt dwa wyjazdy były bardzo pracowite, ale wakacje też udało nam się sobie sprawić. Cudnie prawda?
Danka z Arkiem wszamali sobie obiadek i po zapakowaniu samochodu wyruszyliśmy w drogę powrotną. Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdyby podróż odbyła się bez przygód. Otóż nie zdążyliśmy jeszcze dojechać do Koszalina, a tutaj trąbią samochody. Zaskoczeni nie wiedzieliśmy o co chodzi. Wkrótce sprawa się wydała.Okazało się, że jechaliśmy na ręcznym hamulcu. Z tylnych kół już niezły dym szedł, a smród przy tym nie z tej ziemi. Dobrze, ze ktoś uprzejmie dał nam znać. Jak wspominałam, samochód był u blacharza jak byłam na turnusie. Panowie mieli też dospawać pod siedzeniem kierowcy jeden pręt. Jakoś tak im to poszło, że odłączyli bezpiecznik od ręcznego hamulca i nie zaświeciła się lampka kontrolna. Do tego zaskoczyło mnie, że ruszył na ręcznym. Do tej pory nie chciał wystartować na hamulcu ręcznym. Ruszyliśmy dalej, bo podobno wted szybciej się schłodzi. Na szczęście z krótką przerwą na małą kawę dojechaliśmy o wpół dziewiątej wieczorem. Arek zaniósł Aginka do domu, posadził na sofie, a ona rozpłakała się. Spała w drodze i obudziła się niedawno. Była całkowicie zdezorientowana i wystrasona. Moja królewna się tak bardzo rozpłakała, ze zwyczajnie szlochała. Musiałam wziąć na ręce i utulić maludę. Wtuliła się w mamę i po chwili był już spokój. W nocy się obudziła i wielkimi oczami patrzyła na wszystko co jest w pokoju. Kwiat na parapecie, pluszaki na póleczkach przed nią, szafa. To wszystko jej, w jej pokoiku. Teraz jest już dobrze. Dzisiaj byłyśmy się przejść na spacerek, bo grzechem nie skorzystać z takiej pogody. Agiesia przez dobre dwie godziny nie potrzebowała odsysania. Dzielna dziewczynka!! Delektowała się słoneczkiem i rześkim, jesiennym powietrzem. Mam nadzieję, że jutro też uda nam się wyjść na spacerek. Rano jakieś pranie i potem się przejść przed obiadkiem.
Jak w końcu założą nam internet, wkleję kilka fotek do albumu. Po raz kolejny miałam dzisiaj telefon z … TPSA!!! Pani znowu się pytała czy chcemy założyć neostradę… piiiiiii Zwyczajnie się wkurzę i zrezygnuję z tego internetu i przerzucę się na radiówkę!!!!
Ach, no i w końcu zrobiłam sobie ten ząbek! Opatrunek już prawie w całości wyleciał. Jednak Pani dentystka była i tak zaskoczona, że przetrzymała taka duża część.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

CHCIAŁABYM W IMIENIU MOJEJ CÓRECZKI GORĄCO WSZYSTKIM PODZIĘKOWAĆ ZA PRZEKAZANIE 1%. DZIĘKI WASZEJ POMOCY MAMY PIENIĄŻKI NA LEKI I REHABILITACJE. JESTEM PRZEKONANA, ŻE SKORZYSTAMY Z KOLEJNEGO TURNUSU NA WIOSNĘ. DZIĘKUJĘ – MOŻE TO NIEWIELE, ALE WIEM, ŻE DOBRO POWRACA!!!!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jeszcze tylko odpowiedź na zaproszenie do zabawy,do której zaprosiła mnie Lonia. Mam podać 10 swoich ulubionych rzeczy.
No to zaczynamy!
1. Kocham morze - jego szum, fale, potęgę i bezkres.
2. Kocham spacery – szczególnie te w dobrym towarzystwie, ale też mam potrzebę powłóczenia się sama ze sobą i swoimi myślami.
3. Kocham poranną kawę pitą w samotności, przy dobrym programie, albo ciekawej książce.
4. Kocham zakupy (niestety)
5. Uwielbiam internet.
6. Lubię poznawać ludzi i rozmawiać z nimi.
7. Kocham dzielić się swoją wiedzą i pomagać – niestety niewiele mogę.
8. No i te małe grzechy – kocham dobre jedzenie i słodycze.
9. Uwielbiam książki
10. Moje ulubione zespoły od zawsze to Hey i Perfect.
Do zabawy zapraszam Madzię i Olkę Daukszewicz!
Buziaki!!!

czwartek, 14 października 2010

Jutro wracamy /14 października 2010/

Turnus dobiega końca. Jutro mamy jeszcze tylko dwa zajęcia i koniec. Czekamy na samochód z naszymi kochanymi. Jak to strasznie szybko przeminęło. Cały turnus muszę uznać za udany. Poznałam wspaniałych ludzi, nasłuchałam się pochwał pod adresem Agnieszki. Turnus należał do trudnych. Mieliśmy naprawdę dużo godzin. 11 dni po 7 godzin zabiegów. My, jako rodzice padaliśmy na twarz. Nasze dzieci były jak zawsze dzielniejsze od nas. Jednak znowu było wiele sukcesów. Madziula była spokojniejsza. Fakt, kilka razy udało mi się uratować telefon i aparat, ale już nie ma tej prędkości. Rozgadała się, potrafi poprosić, podziękować, powiedzieć co lubi i jak mają na imię rodzice. Antoś pięknie współpracuje. Jasne, trzeba z nim pracować w różnych dziwnych pozycjach i miejscach, ale świetnie skupia się w coraz dłuższych okresach czasu na jednym zajęciu. A jeszcze pół roku temu był jeden wielki krzyk i bunt.
A Agniesia…cóż. Moja córcia wyprostowała rączki w nadgarstkach, znowu rozluźniła dłonie. Pozbyła się odruchu strachu paraliżującego. Stopy coraz wolniej wracają do „wadliwej” pozycji. Dzisiaj przez dobre 3 minuty trzymała główkę siedząc na piłce i śledziła postępy Natalki w chodzeniu. Podczas obrotów śrubowych na materacu, zaczęła podciągać główkę też i w lewą stronę. To jest mały sukces, bo Agulek ze względu na swoją budowę twarzy, częściej skręca buzię w prawą stronę. Ramionek nie spina tak często, a nawet nie podnosi ich już w ten sam sposób, chowając się w nich. Doprowadzało to do bolesnych skurczy ramion. Możliwe, że to skutek codziennych zajęć z neurostrukturalnej. Agulek rozluźniła buźkę. Chyba po raz pierwszy udało mi się umyć jej ząbki od środka, bez fukania i plucia. Cudnie wodzi oczkami za przedmiotami i zamyka jak zbliża się coś za szybko.
Wiecie, może powiecie, że to małe kroczki. Jednak dla nas to bardzo wiele. Pani doktor powiedziała, że Aginek za jakieś półtora roku rozluźni rączki w łokciach i zacznie je samodzielnie zginać i panować nad nimi. Może teraz wydaje się to bardzo odległym czasem. Jednak już blisko 3 lata walczymy o lepsze życie dla naszej małej królewny. Czym jest 18 miesięcy? To naprawdę niewiele, a jednak wydaje się tak abstrakcyjne. Chciałabym wszystko już, teraz, zaraz i natychmiast. Jednak cudów nikt nie potrafi dokonać.
Dzisiaj odbyło się oficjalne zakończenie turnusu. Powiem Wam, że to było coś pięknego. Praktycznie wszystkie dzieci miały swój mały występ. Tym razem to dzieci w podziękowaniu za terapie miały przestawić coś dla wszystkich. Wiecie co? Nie było ważne, czy dziecko było w stanie powiedzieć przygotowany wiersz, zaśpiewać wyuczoną piosenkę. Nieważne, że rozpłakało się ze strachu i nerwów. Serce tych dzieciaków włożone w samo wyjście na scenę, wzbudzało uśmiech i rzęsiste brawa nie tylko rodziców, terapeutów. Z ciekawością zaglądali do nas ludzie będący na turnusie w ośrodku.
Agniesia i Natalka miały połączony występ. Natalka to dziewczynka jeżdżąca na wózku i ucząca się prawidłowej postawy i chodzenia. Dziewczynki przebrałyśmy za Panią Jesień (właściwie były dwie Panie). Natalka na własnych nóżkach szła pchając Agniesi wózek na środek sali. W tle grała piosenka „Jarzębina”. Nawet Pani doktor podeszła do Agniesi, bo łezki jej popłynęły i moja kruszynka bezgłośnie śpiewała. Po oklaskach, Natalka odwiozła Agniesię na miejsce! Każda z przedstawionych przez dzieci scenek, była wyjątkowa. Kaczka dziwaczka, Samochwała, Marynarz, Pirat, Papuga, Batman, Małpka, Krówka, Strażak, Kotek, no i nasz senior. Pan Czesław i jego piosenka „Żołnierz drogą maszerował”, śpiewana przez całą salę.
Na zakończenie wygłosiłam kilka słów podziękowania za udany turnus (a zarzekałam się…ech…), wraz z jednym tatą. Rozdaliśmy drobne upominki i dalej na terapie.
Udało mi się dzisiaj spotkać z Sylwią. Miałam jedno okienko i przyjechała na godzinkę z Maciusiem. Chwilkę sobie pogadałyśmy, a Maciek wyszalał się w basenie z piłkami i na sali przy Agi rehabilitacji.
Zakończenie dnia było przecudne. Rodzice małej Lenki zaprosili nas na pośpiewanie kilku piosenek. Była czwórka dzieciaczków i śpiewaliśmy sobie kołysanki, na życzenie mamy Antosia. Pod ich drzwiami bowiem sobie usiedliśmy (były tam fotele). Agniesia najpierw dzielnie towarzyszyła nam w śpiewaniu, a później zasnęła wtulona w mamę. Małgosia tylko sprawdzała czy Agi śpi, czy oszukuje ;)Tatuś Lenki gra na gitarze i wszyscy przechodzący uśmiechali się z zachwytem. Muszę przyznać, że faktycznie był to cudny widok. Śpiewaliśmy po cichutku, wystarczyło nam jakieś 15-20 minut. Dziękuję Wam! Chyba tego potrzebowałam.

sobota, 9 października 2010

Półmetek /9 października 2010/

No to mamy półmetek turnusu! Zleciało jak z bicza strzelił! Dni są strasznie pracowite głównie dla naszych dzieciaczków. Cierpią najbardziej te, które są pierwszy raz na turnusie. Niestety są histerie, łzy, rozpacz i tym samym nocne zabiegi u takich dzieciaczków. Szkoda, że nie wszyscy rodzice dojrzeli do tego, że to co robią terapeuci, jest dla dobra ich dzieci. Jeżeli terapie mają pomóc, trzeba przetrwać. Nasze serca ściskają z bólu widząc zmęczenie naszych dzieciaczków, ale jeżeli ma to pomóc…trzeba wziąć się w garść.
Pogoda cały czas dopisuje, chociaż jest coraz chłodniej. Codziennie wychodzimy na spacerki. Dzisiaj ubrałam już mojej królewnie zimową kurtkę. Słoneczko świeci, ale chłodek czuć. Dzisiaj miałyśmy przerwę po obiedzie, więc ze spokojem krążyłyśmy dobre dwie godziny. Agusia z wrażenia i szczęścia, zapomniała, że czasem mamusia może odessać. Odsysałam ją tylko dwa razy.
Ach, no i przywieźli ssak. Całkiem nowy komplet. Ze wszystkimi kablami, kubełkiem, torbą. Wymieniłam kubełek na swój – używany, nie miałam czasu biegać do pokoju, żeby go czyścić. A poza tym, reklamuję baterię w ssaku, a nie kubełek. Torbę też odesłam. Został mi przez całe zamieszanie kabel do ładowarki samochodowej. Odeślę następnym razem. Dzięki nowemu ssakowi możemy pozwolić sobie na takie dwie godziny spokojnego spaceru i nie szukamy po salach kontaktów.
Agniesia już jest wykończona. Chociaż muszę przyznać, że przepięknie pracuje na terapii twarzy. Wodzi oczkami za przedmiotem, za światełkiem. Pozwala wymasować sobie całą buzię. Pani Ludmiła jest zachwycona. A tak swoją drogą przekazuję pozdrowienia od Pani Ludmiły Kajtusiom ;)))
Dzisiaj niestety już od pierwszej terapii zauważyłam, że Agniesia jakoś podejrzenie reaguje na terapie. Przeciąga się dziwnie i spina. A zaczęłyśmy neurostrukturalną, czyli dosyć delikatną terapią. Przewróciłyśmy z Karolinką Agi najpierw na brzuszek. Agi wykręcała się, unosiła nóżki i pupkę do góry. Karolina sprawdziła i prawe biodro coś było usztywnione. Delikatnie próbowała rozluźnić, jednak na kręgosłupach sie nie zna. Poszłyśmy na następne zajęcia, Maja kombinowała po swojemu. „Krzesełko” i delikatnie rozluźniała miednicę. Doszłyśmy do wniosku, że Kuba najlepiej sprawdzi co z Aginkowymi pleckami. Po obiadku miałyśmy taktylną z Kubą i na moją prośbę sprawdził, i swoją metodą rozluźnił Agi plecki. Na szczęście zabrałam ze sobą tejpy. Kubuś okleił Agi. Dostała potem ibum, bo jeszcze była cała obolała. Jednak widać było ewidentnie, jak Kuba przynosił jej ulgę. Rozluźniała się i wyciszała. Jutro też mamy z Kubą zajęcia to sprawdzimy jak Agniesia zniosła ustawienie. Standartowo w dolnej części plecków pojawił się u Agi siniaczek i żyłki. Kubuś dziękuję!! Myślę, że tylko Pani doktor mogłaby pomóc Agniesi z pleckami. Jednak będzie dopiero we wtorek.
Jutro dzień też dosyć pracowity. Mamy od rana 3 zajęcia. Jedne zajęcia odrabiamy na naszą prośbę, pozostałe na prośbę terapeutów. Trzeba się zawsze dogadać.
Pamiętacie jak mówiłam, że nie będę robiła podziękowań? Tym razem każde dziecko ma opiekuna (u nas jest Kuba), wraz z rodzicami przygotowują indywidualny występ na pożegnanie. Ciekawe co my wymyślimy. Mam już pewne plany, chcemy połączyć nasz występ z występem Natalki. No ale zobaczymy co z tego wyjdzie.

środa, 6 października 2010

Postępy! /6 października 2010/

Już trzeci dzień turnusu za nami. W poniedziałkowy ranek zobaczyliśmy naszych terapeutów. Szczerze mówiąc ucieszyłam się, nawet bardzo! Same znajome twarze. Podeszli do nas, przywitali się z Aginkiem, ze mną. Agusia zareagowała prawidłowym „fuuuu….”, ku uciesze tych, którzy ją już zdążyli poznać. Pani doktor w poniedziałek dojechała. Diagnoza odruchów przypadła nam na wtorkowe popołudnie. Pani doktor była zadowolona z postępów Agniesi. Później dowiedziałam się, że jej zadowolenie było znacznie większe. We wtorek było zebranie z rodzicami. Jednak ja nie byłam, bo nie mogłam terapeutce zostawić Agniesi. Nie byłaby w stanie jej odessać. Od mam dowiedziałam się, że Pani doktor opowiadała o postępach Aginka. Później podobne rzeczy usłyszeli terapeuci. Dostali nowe wytyczne do ćwiczeń z Agniesią. Mają zabrać się za stawy skokowe, aby pomóc w naprawie stópek, łokci i nadgarstków.
Mój mały skarb jest dzielny. Wczoraj współpracowała niesamowicie. Na zakończenie dnia, po kolacji, Natalka podjechała wózkiem do Agniesi, trzymała ją za rączkę, śpiewała jej, a Agunia jakby z nią rozmawiała. Na koniec podeszła Pani od arteterapii i Agniesia zrobiła taki grymas…wyglądało jakby się uśmiechała!!! Byłam, a nawet nadal jestem w szoku! Aguś pozwala sobie wymasować całą buzię. rozluźniła żuchwę. Może to Pani Ludmiła spowodowała ten mały cud? Jedno wiem, praca wkładana przez tych ludzi w nasze dzieci, odnosi efekty. Utwierdzam się w przekonaniu, że trzeba korzystać ze wszystkich możliwych terapii, które mogą przynieść korzyści naszym skarbom!
Dzisiaj Agi miała naprawdę ciężki dzień. Od rana coś jej „świstało” w rurce. Przez cały dzień walczyliśmy, żeby ją udrożnić. SSak cały czas nas zawodzi i na spacerze, musiałam podłączać go do prądu w okolicznych sklepach, żeby ją odessać.
We wtorek udało mi się dodzwonić do serwisu DeVillbiss. Ubłagałam Pana, żeby przysłali mi do ośrodka ssak na zastępstwo, a ten zabrali na reklamację. Jutro ma dojechać kurier i zabrać ten co mamy ze sobą. Umożliwi nam to przejście się na dłuższy spacer, tym bardziej, że jutro mamy przerwę akurat przed obiadem. Codziennie spacerujemy po obiedzie, małą godzinkę. Pogoda jest przepiękna, jednak plan przewiduje jedną godzinę przerwy i dwie w trakcie obiadu. Kończymy o 19. Niewielką daje to nam możliwość dotlenienia się. Jednak przyjechałyśmy tu w innym troche celu a spacerki to jakby uboczna korzyść. Tym bardziej, że pogoda nadal nam dopisuje.
Kochane dziewczynki, Loniu i Olu K, zdrówka życzę!!!

niedziela, 3 października 2010

Mielno po raz drugi! /3 października 2010/

No to jesteśmy w Mielnie! Pogoda jak marzenie! Złota polska jesień. Sloneczko świeci, wiaterek zawiewa, liście się złocą na drzewach. Marzenie…
Dowcip polega jednak na tym, że prawdopodobnie nie będziemy miały za wiele czasu na spacerki! Na ten tydzień plan rozłożony jest tak, że mamy 6-7 godzin dziennie zajęć. Pozostaje nam jedynie przerwa obiadowa. Niestety, po kolacji jest juz za późno. Kończymy bowiem koło 19. Jutro dojedzie Pani doktor. Do końca nie wiedziałam czy będzie na tym turnusie. Coś mi się obiło o uszy, że miała być jesienią. Pewna jednak nie byłam. Teraz już wiem. Tym razem jednak nie zamierzam występować z podziękowaniami na koniec turnusu. Jest masa nowych twarzy. Mam nadzieję, że znajdą się chętni.
Co do naszej podróży. Oczywiście nie obyło się bez przygód! A jak!!! Tym razem ja prowadziłam moją cytrynkę. Pojechałam z siostrą po jej koleżankę, żeby nie wracała sama. Osiedle, gdzie mieszka Emila jest nowo powstającym, więc wszystko rozkopane, brak ulic asfaltowych, nie mówiąc już o krawężnikach czy chodnikach. Zajechałam pod dom Emilii i cofałam żeby wykręcić. Zrobiłam jednak to tak sprytnie, że wjechałam kołami równo między studzinkę. Studzienka wystawała z ziemi na tyle wysoko, ze samochód zwyczajnie się na niej zawiesił! Ani do przodu, ani do tyłu… Bajer!!! Na szczęście obok był komis i właściciel nie był na giełdzie jak to mają w zwyczaju handlarze w niedzielne poranki. Miał na stanie widlaka. Podjechał miśkiem, podniósł autko i żeśmy sobie pojechały do tego Mielna!!! Ubaw po pachy i za jednym razem więcej szczęścia niż rozumu!!!! To trzeba mieć pecha! Chociaż może bardziej szczęście…
Planowałam spotkać się z Sylwią, jednak muszę dobrze przejrzeć plan zajęć. Jeden dzień kończymy o 18. Może wtedy. Napiszę do mojej Sylwii i się z nią umówię, chyba, że w niedzielę nie pojedzie do szkoły, to my mamy wolne! Biedne to moje dziecko, bo dostanie nieźle w kość. Nawet nie wiem jacy terapeuci będą, bo do tej pory dojechała tylko Pani Danusia. Jutro wszystko się wyda na śniadaniu.
Buziaczki dla wszystkich, moja misia padła jeszcze na spotkaniu po kolacji. Teraz sobie smacznie śpi w łóżku, a ku jej i mojej uciesze mamy połączone, więc śpimy razem. Łazienka olbrzymia, więc prysznic jej spokojnie mogę zrobić. Padam na twarz. Biorę książkę i się kładę. Ciężkie dwa tygodnie przed nami!

piątek, 1 października 2010

Znowu pakowanie! /1 października 2010/

W końcu dotarła TPSA. Niestety, jak mogłam się spodziewać, nie dało od ręki podłączyć numeru. Żeby było zabawniej, numer nie został po zgłoszeniu odłączony ze starego mieszkania. Pan zrobił to dzisiaj! Mam nadzieję, że nikt się nie podłączył, bo chyba im kuku zrobię w tej Chodzieży!!! Dowiedziałam się też, dlaczego tak długo trwa przeniesienie numeru. To oczywiście segregacja zleceń. Najpierw przyłączenia, naprawy, przeniesienia numerów, a już przepisanie numeru…to koło 2 do 4 miesięcy! System przetwarza dokumenty koło 2 tygodni i dopiero wtedy zostaje wydane zlecenie. Kolejny tydzień zanim zostanie przeprowadzony wywiad, i kolejny, zanim monterzy podłączą telefon. Tym sposobem mamy miesiąc. Świetnie nie? A my płacimy miesięczny abonament, za nic. Wrrr…
Wczoraj byliśmy w Wardzawie w CZD, kolejna kontrola. Tym razem okazało się, że Aginek waży i mierzy proporcjonalnie. Mieści się w 50 centylu. W końcu nie mamy nadwagi. Pani doktor była zaskoczona faktem, że Agniesia jest tak czysta oddechowo. Nie ona pierwsza. Okazuje się, że większość dzieci z rurką, ma zalegania i nieczysty oddech. Na całe szczęście Agniesia jest na tyle silna, że współpracuje przy odsysaniu i sama czasami odksztusza zalegającą wydzielinkę. Pani doktor była zadowolona z foleya, wokół którego nie ma żadnych odparzeń. Zmniejszyliśmy dawkę mleka na 2 butelki na dobę. Do tego dostaliśmy propozycję założenia po raz kolejny grzybka. Myślę, że to coś nowego w CZD. Poprzednio założony grzybek był z tzw. parasolką. Natomiast teraz mają być być grzybki balonikowe, czyli takie jak foley, tylko z odpinanym wężykiem. Rodzice z chłopcem, którzy wychodzili przed nami, też szli założyć taki grzybek. Tylko ich syn w odróżnieniu do Aginka, sam sobie wyjął grzybka. Tak długo nad nim pracował, aż udało mu się go usunąć. Cwaniak. Zobaczymy jak Agniesia będzie tolerowała nowy „sprzęcik” do karmienia. 20 stycznia jedziemy na wymianę. Tylko tym razem nie na chirurgię, a na zabiegowy na oddział żywienia. Tak ogólnie byłam mile zaskoczona, bo pielęgniarki nadal nas pamiętają. Wszystkie z uśmiechem odpowiadały dzień dobry.
Agniesia wykończona podróżą wczorajszą. Spała do wpół 11 i nie chciało jej się ćwiczyć. Dopiero chwilkę wieczorkiem powariowała z mamusią. Teraz już smacznie śpi. Szczerze mówiąc, też bym się chętnie sama położyła już do wyrka. Nie przesadzajmy jednak. Byłam dzisiaj u fryzjera, żeby podciąć włoski i na fotelu niemal odpłynęłam.Tak mi się spać chciało. Pobudka o 3.30, to jest świetny start w dzień. Podziwiam ludzi, którzy wstają tak do pracy! Chociaż swojego czasu pracowałam na nocnych zmianach i nie raz nie spało się po nocce. Jakoś zawsze dawało się radę.
Przeraża mnie jutrzejszy dzionek! Muszę zacząć się pakować. MASAKRA!!! Mam wrażenie, że ostatnio nic innego nie robię tylko się pakuję, rozpakowuję, piorę i prasuję! Muszę zabrać ciepłe ciuszki, bo na szczęście zapowiadają słoneczną pogodę, ale wietrzną. W końcu to już jesień. Cieszę się jednak z tego wyjazdu na turnus. Nie wiem, czy sobie pozwolę na to w przyszłym roku. Zobaczymy. Mam dziwne wrażenie, że jadę po raz ostatni. Wyjazd na ten turnus zjada nam całe uzbierane środki na subkoncie, a tu skończyła się nadpłata za rehabilitację i trzeba zapłacić. Niestety Fundacja TVN się nie odzywa. Mam nadzieję, że w końcu zaczną księgować 1%. Pewnie nie tylko ja.
Jutro też muszę porobić zakupy, nagotować trochę zupki Aguni i jakieś żarełko ojcu. We wtorek mają przyjść zrywać kafelki w kuchni i mają też malować drzwi w korytarzu. Kafelki położyli na dechach, przykryli płytą i skutek taki, że po tygodniu wymiatałam fugi z kuchni, a dziś każdy kafelek się rusza. Moja mama zadeklarowała się, że posiedzi z majstrami. Telewizor już podłączony, więc się chyba nie zanudzi. Musi tylko sobie czajnik elektryczny przynieść, bo ja swój musze zabrać ze sobą.
Rurkę wymieniliśmy Agniesi w poniedziałek, a była już całkiem nieźle obklejona w środku. Przez to całe zamieszanie z przeprowadzką, mam taki kołowrotek z datami, że szkoda gadać. Cały czas chodziłam, że w czwartek muszę iść do dentystki skończyć ząb. W środę przypomniało mi się, że w czwartek to ja jestem w Warszawie!!! Panowie z karetki robili co mogli, żebym zdążyła. No i prawie się udało. Nietety, Pani doktor nie miała już czystych narzędzi i włókna szklanego. Koniec końców, zrobi mi go za dwa tygodnie, jak wrócimy.
Trzymajcie kciuki za szczęśliwą podróż, bo jak pewnie pamiętacie, nie mamy dobrych wspomnień z przejazdu przez rondo w Koszalinie! Niby mówią, że piorun dwa razy w to samo drzewo nie uderza, ale…
Pozdrawiam wszystkich gorąco i tym razem zabiorę laptopa mojej siostruni i będę miała kontakt ze światem. Czekają nas dwa tygodnie ciężkiej pracy. Jednocześnie liczę na urocze spacery.

wtorek, 28 września 2010

Zamieszanie /28 września 2010/

Mogliby już nam tego neta podłączyć!! Dzwoniłam w piątek, to Pani powiedziała, ze trwa to tak koło miesiąca. A jak zapytałam, kto mi odda za rachunek, który i tak będę musiała zapłacić, to kazała złożyć reklamację. No to złożymy. W końcu, to powinno im zająć kilka dni, a nie miesiąc.
Agniesia już wydobrzała po tej dziwnej chorobie. W sobotę byliśmy nawet w Pile. Jakież było jej zaskoczenie, jak w niedzielę, chwilkę po ubraniu wyszliśmy na dworek! Za to wczoraj Sonia poustawiała Agi. Okazało się, że była strasznie pospinana. Jejku, jak bardzo ją wszystko bolało! Jak widziałam, rozluźniane barki i piersiowe mięśnie…to strasznie bolesne jest! a moje dzielne dziecko „tylko” się denerwowało i ani łezki nie uroniła.
Niezłe zamieszanie mam teraz z paczkami. Jeżeli coś kupuję, to często przez Allegro. Do tego lubię kupować u sprawdzonych sprzedawców. Najpierw nie chciała mi Pani wydać paczki na poczcie, bo w dowodzie inne zameldowanie a Pani mnie nie zna! Teraz się okazało, że stały sprzedawca wysłał paczkę na stary adres. Ciekawe czy ktoś odebrał??Jak Arek wróci pojadę jej szukać.
Agulek chyba się już przyzwyczaiła do nowego mieszkania. Końcówka tygodnia była piękna, więc korzystałyśmy sobie ze spacerków, co oczywiście cieszyło niezmiernie moje dziecko. Przy okazji podjęłyśmy próbę załatwienia karetki na czwartek. Okazało się, że przez to całe zamieszanie, daty mi się pogubiły i do Warszawy jedziemy!!! Niewiele brakowało, a pociągiem musielibyśmy jechać. Na szczęście, pomimo rewolucji w naszym szpitalu – zmiana dyrekcji – karetka będzie. Wczoraj dowiozłam zlecenie od Pani doktor. Teraz niestety pogoda paskudna, na spacerki nie da rady. Za to w niedzielę jedziemy na turnus. Tak po raz kolejny postanowiłam jechać na turnus do dr Masgutowej. Ku mojej radości turnus jest znowu w Mielnie, tylko w innym ośrodku – w Syrenie. W sumie to po drugiej stronie ulicy. Strasznie się cieszę, bo Agniesi bardzo podoba się nad morzem. Mam tylko nadzieję, że pogoda będzie nam sprzyjać i skorzystamy z przesyconego jodem powietrza!!
W niedzielę za to pojechaliśmy sobie na grzyby. W ciągu 2 godzin każdy zebrał prawie pełen koszyk! Jak wróciliśmy do domku, czekała mnie więc praca z grzybkami. Trzeba było zająć się swoimi zdobyczami. Suszą się dwie blaszki w piekarniku i do tego obiadek wczoraj był! Kilka podgrzybków, prawdziwek i kurki w sosie śmietanowym z ryżem! PYYYYCHA!!!! Warto było siedzieć do północy!!
Dzisiaj zrezygnowałam z wyjazdu do Piły na rezonans. Nie zaryzykuję przeziębienia Aginka przed wyjazdem niedzielnym. Jutro jeszcze Pani bioterapeutka i w czwartek Pani dentystka.
Dobra idę do mojego małego wzdychacza ;))) Brzuszek po drugim śniadanku już odpoczął, można pomiętosić gzuba!

poniedziałek, 20 września 2010

Jesiennie… /20 września 2010/

Już piszę, piszę… 
Miniony tydzień upłynął nam pod znakiem choroby Agniesi i załatwiania dokumentów, no i dalszego meblowania się. A jakże by inaczej!
Najważniejsze, czyli zdrowie mojej małej królewny. Otóż okazuje się, że Agunia jeszcze dzisiaj dostała temperaturę 37,5, w trakcie, a właściwie pod koniec rehabilitacji. W niedzielę, nie miała gorączki, byłyśmy nawet na spacerku, a tu taka niespodzianka… Sama już nie wiem co mam robić. Niby nic więcej jej nie jest, ma tylko taki brzydki, ropny katar. Gardło czyste, osłuchowo też. Już w piątek dzwoniłam do Pani doktor, ale usłyszałam zamiast „dzień dobry” „antybiotyku nie będzie”! A ja chciałam się tylko zapytać jak długo ten ibum mogę podawać… Sama nie wiem, czy nie wolałabym, żeby Agi się porządnie rozchorowała, przynajmniej wiadomo co to i można zadziałać. Ech, a tak, raz jest stan podgorączkowy, raz nie ma, to znów temperatura do 38 wzrasta… No ale czemu?? Nie mam pojęcia. Dzisiaj od tygodnia mieliśmy pierwszy masaż z rehabilitacją. Asia mówiła mi, że bardzo dużo miała nastawiania. Ja przyjechałam na końcówkę zajęć, bo kończyłam załatwianie spraw papierkowych. Najpiękniej Agi zareagowała, jak przekazywałam mamie w pośpiechu, że na 13 będzie Mirek na masarz, a na 13.30 Asia na rehabilitację. Agulek leżała na sofie, odwróciła w moją stronę głowę, zrobiła wielkie oczy i wydała z siebie bardzo niezadowolone „fuuuu!!!” Miała przy tym bardzo niezadowoloną minkę. Oj ubawiłam się setnie!! I niech mi ktoś powie, że ona nic nie rozumie.
Wracając jednak do gorączki, to Asia stwierdziła, że to może być od kręgosłupa. Faktycznie, temperatura szybko zeszła, a Agniesia się uspokoiła. Dostała Ibum i coś na przeziębienie. Jutro jedziemy do Piły na rezonans stochastyczny i do Pani neurolog. A właśnie musze poszukać jej ksiażeczkę zdrowia. Chociaż chyba wiem gdzie jest. Uroki przeprowadzki. Dzisiaj też próbowałam posortować faktury do fundacji, ale sama widzę, że brakuje mi przynajmniej jednej. Jeszcze muszę z piwnicy przynieść, bo tam też jakieś dokumenty były.
Oj, tak jak na początku pakowanie miało jakiś logiczny sens, to na końcu, pakowaliśmy jak popadnie. No i teraz ponoszę tego konsekwencje. No ale okna umyłam w sobotę, niestety efekt nie jest tak spektakularny jak się spodziewałam. Sąsiadka miała rację. Okna są kiepskiej jakości i smugi straszne. No ale jaśniej się zrobiło i jak tylko słońce nie świeci, to nic nie widać. Po raz kolejny zrobiliśmy przemeblowanie, rozwinęliśmy mały dywanik przy Agi łóżku, bo w nocy, zawsze na bosaka przy niej siedzę, zrobiło się przytulniej. W czwartek dowieźli też sofę. W pokoju zrobiło się jaśniej. Dzisiaj zawiozłam w końcu do prania dywan z prośbą o cudowne czyszczenie. Niestety, to są uroki chodzenia w butach po dywanie. Mam nadzieję, że dopiorą, bo moje próby okazały się żałosne w skutkach.
No i w końcu załatwiłam zameldowanie, zasiłki rodzinne i złożyłam wniosek o dodatek mieszkaniowy. Byłam też w gazowni, żeby rozwiązać umowę na poprzednie mieszkanie. Całe szczęście, że pojechałam, a nie pozwoliłam załatwić tego właścicielowi. Muszę zrobić to samo z energetyką. Okazało się, że ten Pan nie przepisuje liczników na siebie, po rozwiązaniu umowy, a przed przekazaniem następnym lokatorom. Pani chciała nam dać miesięczny okres wypowiedzenia. Oznacza to, że przez miesiąc płaciłabym jeszcze za gaz w tym mieszkaniu. Pomimo tego, że stan licznika był spisany! Niestety wody nie jestem w stanie przypilnować, bo mamy ją rozliczaną w fakturach za czynsz. Zobaczę jeszcze, poproszę najwyżej o pokazanie poprzedniego stanu licznika z ostatniej faktury. Tak w sumie to dzisiaj całkiem sporo załatwiłam. Została mi jeszcze wymiana dokumentów i zmuszenie Arka do udania się do banku, żeby zmienił adres.
Muszę Wam się przyznać, że chyba dopada mnie jesień. Ciągły brak słońca, mało ruchu na świerzym powietrzu. Ostatnio uciekam, jak Arek wraca i wychodzę kupić choćby chleb, czy pójść do drogerii, albo bankomatu. Dzisiaj znalazłam skrót do naszego domu. Później trochę żałowałam, bo zaoszczędziłam sobie jakieś 10 minut przyjemnego spacerku. Na domiar wszystkiego bateria przy ssaku znowu jest do niczego. Tym razem poproszę o przysłanie nowej baterii. Dzisiaj zapomniałam dzwonić. Jak wróciłam do domu, było już po 14, a chyba do 15 pracują.
Ostatnio ciągle mam łzy w oczach jak patrzę na moją Agniesię. Ciężko mi ją odsysać, widząc, że sprawiam jej ból. Ja wiem, że to jej pomaga. Bez tego udusiłaby się, nie mogłaby oddychać. Dzisiaj, Agniesia starała się podnieść głowę. Posadziłam ją bez tzymania, walczyła dzielnie, zeby trzymać główkę, jednak albo do tyłu, albo do przodu w końcu jej opadała. Moje serce sypie się na coraz mniejsze kawałki jak to widzę. Ostatnio Agniesia robi wrażenia, jakby więcej rozumiała. Jak przychodzi Nadia na wymianę zabawek, Agulek się denerwuje. Tak jakby chciała się z nią pobawić, zobaczyć ją. Czasem Agusia jeszcze leży w łóżku jak przyjdzie Nadula i jej zwyczjnie nie widzi, tylko słyszy. Jak ją widzi, jest ok. W sobotę Agniesia dostała książki do czytania od Nadii. O Kubusiu Puchatku i Andersena.
W czasie przeprowadzki najtrudniejsze było pakowanie Agniesinych rzeczy. Danusia wyjęła taka podartą koszulkę z szafy, body 68. Białe z granatowymi lamówkami… rozcięte, żeby łatwiej było zdjąć. Najpierw zadrwiła sobie ze mnie, co ja trzymam w szafie, a ja tylko spojrzałam na nią i dodałam, że jakoś nie mogę tego wyrzucić. Wtedy skojarzyła, co to jest, przeprosiła. A ja sie przecież nie gniewam, skąd mogła wiedzieć.
Agniesi zabawki. Takie, którymi się bawiła. Cały tapczan jej wypchany po brzegi. Pieski, które sobie wybrała w Kauflandzie, miała wziąć jednego, spojrzała i pogłaskała najpierw jednego, potem drugiego. Dostała obydwa. Grzechotki, samochodziki, buciki z pieskami, takie różowe, adidaski, które nosiła… Pewnie jakieś dziecko ucieszyłoby się z tego wszystkiego…jednak nie mogę. Nie potrafię. Łzy napływają, w gardle klucha. Może właśnie dlatego popadam ostatnio w taki melancholijny nastrój? Nie wiem, trudno to określić, ale wyjątkowo ciężko mi jest. Jednak nic nie zrobię, muszę podnieść czoło i przeć do przodu. Dla Agnieszki.
Kochanie, wszystko co robię, nawet jak boli, to tylko dla Twojego dobra. Wzięłabym ten ból dla siebie, ale nie potrafię. Nie umiem Ci pomóc. Tak bardzo za Tobą tęsknię i tak bardzo Cię kocham!!!

środa, 15 września 2010

Mały choruszek! /15 września 2010/

Zaczynam się przyzwyczajać do nowego miejsca. Agulek chyba też. Niestety Agniesia mi się rozchorowała. W piątek po rehabilitacji dostała temperaturkę. Zadzwoniłam do Pani doktor, przeszłyśmy na neutralne przeciwgrypowe leki. W sobotę wszystko dobrze, nawet byłyśmy na dworku. Na podwórku mamy ławki i stół. Mogłyśmy się pogrzać z Agi na słoneczku. Agulek nawet się lekko zaróżowiła na buzi.
W niedzielę zabraliśmy się z Arkiem za pozostałe w starym mieszkaniu rzeczy. Postanowiliśmy wszystko zwieźć i zwolnić w tym tygodniu mieszkanie. Miałam 3 kursy cytrynką. Co się zmieściło wylądowało w piwnicy, telewizor u teściów, bo im się popsuł. Reszta rzeczy na u mojej mamy w gospodarczym. Po drodze spotkaliśmy znajomych i Arkowi udało się zdobyć kołki. Dzięki temu można było zawiesić szafki w kuchni. Zlikwidowałam wszystkie worki i kartony w pokoju. Zostało mi jeszcze zawieźć dywan do czyszczenia. W niedzielę Agniesia dostała dwa razy temperaturkę. W poniedziałek nad ranem tylko.
We wtorek pojechałam do Pani doktor. Ponieważ Agniesia nie ma specjalnie wysokiej gorączki, bo dochodzi najdalej do 38, postanowiła odczekać z antybiotykiem, jednak czuję, że do końca tygodnia dostaniemy antybiotyk. Wczoraj Agula dostała 38,6 po południu i wieczorem. Rano dzisiaj znowu miała taką wysoką temperaturę. Jednak dziwi mnie, ze ibum jej tym razem pomaga na taką gorączkę. Działa bardzo szybko. Tylko Agniesia zaczyna już dostawać dreszczy jak nachodzi jej gorączka. Zobaczymy jeszcze do jutra, może zejdzie i uda się bez niczego. Rehabilitacja oczywiście odwołana na cały tydzień.
Jak pogoda pozwala jeżdżę załatwiać sprawy papierkowe. ZUS w poniedziałek do odbioru, dodatek mieszkaniowy i meldunek trzeba zanieść jedynie do urzędu. Jeszcze muszę wejść do US po zaświadczenia. Jednak dzisiaj znowu pada i mama nie przyjedzie posiedzieć z Agnieszką. Niestety do czasu jak nie załatwię wszystkiego musze ją wykorzystywać. Może jakby Agi była zdrowa, poszłybyśmy na spacer i niektóre sprawy załatwiły we dwie. Jednak zasiłki rodzinne i dodatki mieszkaniowe, są na pierwszym piętrze bez windy. Muszę wnieść Agnieszkę.
Wczoraj zdaliśmy mieszkanie, spisaliśmy liczniki i muszę jeszcze jechać do gazowni zgłosić zakończenie umowy. Pozostało mi jeszcze powysyłać informacje o zmianie adresu i wymiana dokumentów. Mam nadzieję, że w sobotę uda mi się zdjęcie zrobić. Musimy jednak poczekać na zwrot kaucji za mieszkanie, w umowie mieliśmy, że zwrot następuje po umniejszeniu kosztów amortyzacji. Mam obawy, że nie dostaniemy tyle ile wyliczyłam…
Rozpadało się na dobre i najzabawniejsze jest to, że ja tylko słyszę delikatne pukanie o parapet, a nie ogłuszające walenie w szybę! Do tego ten luksus wypicia w samotności o poranku kawy w drugim pokoju! To jest coś o czym marzyłam! Tak niewiele, a sprawia tyle przyjemności…
No to idziemy się inchalować! Pozdrawiam wszystkich cieplutko!!!

piątek, 10 września 2010

No to mieszkamy!!! /10 września 2010/

Witajcie! Mieszkamy już na nowym. Jeszcze się nie w pełni urządziliśmy, ale podstawowe rzeczy są. Mam nadzieję, że dzisiaj przywiozą nam szafki do kuchni, bo czas zdać stare mieszkanie. W kuchni na razie karton na kartonie i nie ma jak się ruszyć. Pomijam ten drobny szczegół, że kuchnia jest naprawdę maleńka. Nie było wyjścia, musiałam kupić szafki wiszące. No i 300 zł poszło. Te stare, stojące, wstawimy do piwnicy. Piwnica jest płytka i nie wilgotna. Przynajmniej nasza. Możemy tam trzymać rzeczy mniej urzywane. Musze jeszcze pokąbinować co z tym blatem do kuchni. W obecnej chwili deska do krojenia leży na zlewozmywaku i to mi służy za blat roboczy. Jak to człowiek potrafis się dostosować…
W łazience umywalka wymieniona na mini mini. Dzięki temu pralka weszła i pierwsze prania już zrobione. Trochę kłopotliwe jest kąpanie Aginka. Jednak i z tym trzeba sobie poradzić. Jakby nie patrzeć to tylko kilka chwil. Jakoś damy radę.
Agniesia na początku była wystraszona i nie wiedziała co się dzieje. Jednak z czasem zaintrygował ją wysoki sufit i te wielkie okna w ścianie. Taka miła odmiana po oknach w suficie. Już się chyba przyzwyczaiła. Ma swoje łóżko, są jej misie, akwarium tata zainstalował. Do tego wszystkiego, Agniesia ma za ścianą sąsiadkę. Zaledwie rok starszą od niej. Nadia, przychodzi i wyminia się z Agnieszką zabawkami. Zabiera misia, a przynosi Agnieszce lalkę śpiewającą. Zawsze umawiamy się na jak długo porzycza jakieś zabawki. Nadia dokładnie trzyma się wyznaczonych terminów. Nie przeraża jej Agnieszka, a co najważniejsze pamięta, żeby przynieść jej zabawkę. Jej mama śmieje się, że ją tego nauczyłam i teraz nie pozbędę się jej córki. Mi to jakoś nie przeszkadza.
Największe niezadowolenie Agniezka okazała, jak znaleźli ją też rehabilitanci! Ciężko było jej przemówić, że ma ćwiczyć a nie wygłupiać się i spinać. Niestety brak pogody i czasu nie pozwala nam na spacerki. Jedyny dzień, kiedy Agi szczęśliwie posiedziała na dworku, to wtorek. Byliśmy wtedy w Pile na rezonansie i podjechaliśmy do cioci Eli. Czarek został mianowany na pierwszoklasistę i chcieliśmy się dowiedzieć jakie wrażenia.
Mam teraz masę załatwiania po urzędach. Jeszcze nic nie zaczęłąm. Nie mówiąc o zdjęciach do dowodów i prawa jazdy. Na domiar wszystkiego, kończy się okres zasiłkowy i muszę złożyć wniosek o zasiłek rodzinny! No i znowu, US, ZUS, Wydział Zasiłków…
Mam nadzieję, że będzie nam się tutaj miło mieszkało. Na razie jest bardzo przyjemnie. Nie ma telewizora, brak neta.Jakoś tak nie brakuje mi telewizorka, bardziej internetu. Jednak muszę poczekać, aż się do mnie TPSA zgłosi. Jak znam życie pewnie z miesiąc poczekam! Dobrze, że laptopa mam od kogo porzyczyć!

piątek, 3 września 2010

Zmiany, zmiany, zmiany…. /3 września 2010/

Witajcie kochani po tak ogromnej przerwie. Nie obawiajcie się, nic strasznego się nie dzieje. Chyba… No ale po kolei.
Przeprowadzamy się! Tak, to niemal niewiarygodne, ale prawdziwe. W poprzedni czwartek byliśmy na rozmowie w sprawie mieszkania. Na parterze, na głównej ulicy miasta. Dwa pokoje, zaledwie 6 metrów więcej, ale za to dwa piętra niżej! No i tylko to nas przekonało do tej decyzji. Niestety w naszym miasteczku mieszkania są tak obłędnie drogie, że nawet Poznań nie dorównuje już cenami. Cóż, umowa na rok, mieszkanie odnowione, kaucja 1500 zł. Bez kaucji się nie da. A i tak stosunkowo niewielkiej wysokości.
Jednak jak skończyli ten remont zaczęły wychodzić mankamenty mieszkania. Najpierw panele, kładzione w ostatniej chwili i listwa progowa, która uniemożliwiła nam zamknięcie drzwi. Sąsiadka pożyczyła mi krzyżak i wykręciłam. Drzwi musimy podnieść i podkładki na zawiasach położyć, bo z paneli nici zostaną. Następnie, świeżo położone kafelki w kuchni. Prawdopodobnie na płycie i już jeden jest pęknięty. Następnie podłączenie rur pod zlewami przez hydraulika – żenada!!!! Woda leci każdą szczeliną. Brak miejsca na pralkę.
Dzisiaj zaczęłam wszystko organizować. Przede wszystkim poinformowałam właścicielkę o wadach. Kupiłam malutką umywalkę do łazienki, dzięki czemu zmieści się nam pralka. Kupiłam też nową baterię pod prysznic. Kolega – hydraulik, już zamontował. Na szczęście, że mamy takich przyjaciół. Bronek naprawił kran w kuchni, powymieniał przyłącza do pralki, poinstruował nas, co do bojlera na wodę i grzejników jednofunkcyjnych. Jutro zajmie się zlewem i kranem w kuchni.
Teraz jeszcze muszę załatwić sofę dwuosobową i trzy szafki wiszące do kuchni. Pozostałe rzeczy mam.
No właśnie i tu kolejny „problem”. PRZEPROWADZKA!!!! Masakra! Czy ktoś z Was to lubi? Jakoś nie przepadam za noszeniem wszystkiego w tą i z powrotem. W sumie mam teraz o tyle lepiej, że znoszę dwa piętra w dół, a wnoszę tylko kilka stopni. Poprzednio schodziliśmy z drugiego piętra i wnosiliśmy na drugie, a byliśmy wtedy po całkiem „fajnej dyskotece” Kurcze, wiecie, że to już 10,5 roku jak tutaj mieszkamy? Miało to być rozwiązanie na chwilę. No i wyszło na trochę dłuższą chwilkę!
Swoją drogą taka przeprowadzka zmusza człowieka do odświeżenia garderoby. Jakoś tak luźniej robi się zazwyczaj w szafie. Na szczęście mam komu wydać ciuchy, więc z tym nie ma już problemu. Jutro przewozimy meble. Od rana rozmrażam lodówkę. Duża szafa już rozkręcona.
Jestem strasznie ciekawa jak zareaguje moja córka na nowe miejsce. Jutro sprawdzimy. Agniesia ostatnio troszkę wrażliwa na ból jest. Wyskakują jej kręgi w odcinku piersiowym. Do tego jakoś rurka jej się przytyka i najczęściej w nocy walczę z udrożnieniem jej oddechu. Na domiar wszystkiego moja córeczka nie może iść na spacer, bo pogoda na to nie pozwala. Bardzo jest niezadowolona z tego powodu. Jak zakończymy naszą bitwę z nowym mieszkaniem i jakoś uda nam się normalnie zamieszkać, napiszę coś więcej. Kłopot jednak z tym, że musimy czekać na przeniesienie numeru z TPSA. W tym celu muszę jechać do najbliższego punktu – czyli w Chodzieży. W poniedziałek i tak muszę tam jechać, to może uda mi się załatwić wszystko za jedną drogą. Na domiar złego wydzwoniłam dzisiaj w słup samochodem! Na szczęście tylko trochę wgnieciony jest. Nie tyle, że się zdenerwowałam, co załamałam. Jak można nie widzieć lampy??? Ciężki ten dzień dzisiaj był, ciężki…

wtorek, 24 sierpnia 2010

Serce mi pęka /24 sierpnia 2010/

Jak ja nie lubię wymieniać tej nieszczęsnej rurki u Agniesi! Mówię oczywiście o rurce tracheo. Przed wyjazdem jakoś nie chcieliśmy wymieniać, z obawy, że mogłoby być coś nie tak. Na szczęście dzisiaj poszło bez zająknięcia. Agniesia była widocznie tak zaskoczona samym faktem wymiany, że nie zdążyła mi się napiąć. Dzięki temu nie zdążyła zaciągnąć dziurki, co zwykła mi robić. Jednak niechcący musiałam ją gdzieś zahaczyć, bo się popłakała. Moje małe biedne słoneczko. Wiem, ze taką wymianą robię jej krzywdę. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że bez tej rurki nie dałaby rady oddychać.
Asia jak na zamówienie dojechała w poniedziałek. Zabrała się za zbuntowaną małolatę, która jakoś nie miała najmniejszej ochoty na ćwiczenia. Napinała się jak się dało. W końcu Asia zaczęła sprawdzać kręgosłup. Okazało się, że Agniesia poza lekko przestawionymi kręgami w odcinku piersiowym, nie było żadnych przemieszczeń. Jest jeszcze możliwość, ze wskoczyło samoczynnie. Zwyczajnie, cały tydzień siedzenia w wózku, dał jej w kość.  często wyciągana. Wózek był prostowany. Jednak trzeba wziąć pod uwagę, ze 4 godziny siedziała w foteliku w drodze do Międzyzdrojów. A uwierzcie mi, to bolało najbardziej. Wiem to po sobie. Siedzenie bolało, że ho ho.
Później poszliśmy na spacerek. Agniesia napędziła nam niezłego stracha. Kilka razy nie wiadomo dlaczego zlewała się zimnym potem. Do tego wszystkiego była jakaś rozpalona. Za chwilkę było wszystko dobrze. Cali w panice, zakończyliśmy spacer. Agi okryta kocykiem. W sumie nie wiem co to było. Może to reakcja na rehabilitację? Kto to wie…
Dzisiaj dla odmiany na spacerku padł nam ssak. Tak więc spacer trzeba było ograniczyć do niewielkiego promienia od domu. Na spacerku byliśmy późno, a dzisiaj ssak sporo pracował.
Gorące pozdrowienia dla moich wspaniałych wczasowiczek z Gdańska!!! Kinga, Ewka, Jolka i Dominika – buziaczki!!! Pozdrówcie też Asię ode mnie!!!

niedziela, 22 sierpnia 2010

WAKACJE!!!! /22 sierpnia 2010/

Już nie pamiętam kiedy się odzywałam. Jednak ten tydzień był jak sen. Piękny sen. Okazało się, że możemy jechać nad morze na 4 dni! Z Agusią!!! A po ostatnim turnusie w Mielnie wiem, że Agniecha uwielbia morze i ten klimat. Pogoda była całkiem znośna, a nawet udało się pochodzić brzegiem morza i pozwolić falom obmywać nogi. Agusia też zaznała tej przyjemności. Jej wyraz twarzy mówił sam za siebie! Szeroko otwarte oczy i pełna zadowolenia buzia. Zaskoczenie malujące się na jej twarzy jak fala zalała jej nóżki. Do tego wszystkiego, ponieważ nikt z nas nie lubi siedzieć w miejscu, chodziliśmy cały dzień po mieście. Agniesia była zachwycona tym faktem. Nawet jak padał deszcz jednego dnia, nic jej to nie przeszkadzało. Co więcej, nawet katarku nie dostała. Agniesia kocha ten klimat. Nocki przesypiała praktycznie całe. Praktycznie nie musiałam jej odsysać. Na szczęście, bo w pokoju było nas sześcioro. Jak takie sardyneczki spaliśmy, ale dzięki temu pokój mieliśmy za połowę ceny.
Niestety jedno co mi nie pasowało, to brak toalet dostosowanych dla osób niepełnosprawnych. Miejscowość wspaniała. Międzyzdroje. Osób niepełnosprawnych naprawdę dużo. A tutaj niestety brak miejsca, gdzie mogę w cywilizowany sposób przewinąć swoją córkę. Jednak życzliwości ludzi tam mieszkających spotkaliśmy na swej drodze naprawdę dużo. W jednym miejscu, Pan udostępnił nam pomieszczenie na zapleczu, w innym, Pani nie pobrała od nas pieniędzy za Agniesię. Inna Pani na stoisku obdarowała Agniesię koszulką z napisem „księżniczka mamusi i tatusia” i znaczkiem w kształcie serduszka z imieniem Agnieszka. Wiecie, niby niewiele a jak dużo!
Zastanawiałam się, czy jechać, czy też darować sobie. W końcu pomimo 4 dni i niewielkich kosztów, to też kosztowało. Doszłam jednak do wniosku, że przed nami kolejny rok ciężkiej pracy, zasłużyliśmy na chwilę oddechu. Miniony rok był bardzo trudny i obfitował w kilka nieszczęść. Jakoś udało nam się z tego wybrnąć. Trzeba teraz zgromadzić energię na kolejne dni, tygodnie, miesiące… Kto wie kiedy znowu uda nam się wyjechać, a do tego mieć wspaniałe towarzystwo.
Trochę stresu mnie kosztowała tak daleka podróż. Musiałam całą drogę prowadzić, ale dałam radę i jestem z siebie dumna!! Teraz wiem, że dam radę wszystko pokonać. Wróciliśmy w sobotę, bo jeszcze w piątek pozostaliśmy u Eli. Pranie prawie całe już zrobiłam, jeszcze „tylko” prasowanie. A tego najbardziej nie lubię.
Dzisiaj Agniesi odezwał się kręgosłup. Płakała pół dnia, bo okazało się, że strasznie ją boli. Dostał Ibum i później próbowałam jej troszkę nastawić, ale niebardzo mi się udało. Uspokoiła się na chwilkę, rozluźniła bioderka i kolanka. Mogłam w końcu ją poćwiczyć. Jednak niedługo później ból powrócił. Mam nadziej ze zgodnie z planem będzie jutro Asia i naprawi to co się popsuło. Wkrótce wrzucę kilka fotek z wakacji, bo muszę je najpierw ściągnąć od siostry. Jeszcze u niej nie byłam.

wtorek, 10 sierpnia 2010

Wymiana PEG-a z przeszkodami /10 sierpnia 2010/

Ssak naprawiony. Pan dzisiaj z serwisu do mnie dzwonił i okazało się, że bateria padła. Po włączeniu ssaka powinien chodzić jakąś godzinę na baterii, padł po kwadransie. Podoba mi się serwis DeVilbiss, miło, szybko i bez niepotrzebnych ścięć. Jutro ssak będzie u nas w domku, a kurier zabierze ten zastępczy.
Agniesi kręgosłup jakoś już mniej doskwiera. Jednak w poniedziałek rano zdjęłam jej tejpy i Asia jak jej ustawiła to tylko było słychać chrupnięcie. No i Agi się uspokoiła. Po rehabilitacji wczorajszej, dałam Agi obiadek i chciałyśmy na spacerek iść… A tu jak nie grzmotnie, jak nie lunie deszczem, gradem! No i tyle wszystkiego, że na klatce musiałam wodę zbierać. Okazało się, że jakiś luft na dachu był od dłuższego czasu otwarty i jak padało to nam na strop. W końcu pleśń zaczęła wychodzić, a woda lać się strumieniami. Nam też nieźle po ścianie polało się. Mam nadzieję, że uda mi się w końcu jakieś mieszkanie wyczaić!!
Dzisiaj za to byłyśmy na wspaniałym spacerku! Chodziłyśmy ponad dwie godzinki. Tak cudnie dzisiaj na dworze, że nie chciało się wracać. Obiadek jednak trzeba było podać mojemu skarbowi. Nawet mój kręgosłup mi dzisiaj odpuścił. Milutko. No i od obiadku zaczęły się kłopociki. PEG się zapchał i nie mogłam go przepchać. Doszłam do wniosku, bo obiadek był z lekiem na padaczkę, że podam jej resztę później. Jak żołądek trochę strawi. W końcu jak teraz wyciągnę Foleya, to jedzonko może się wydostać na zewnątrz. Nie chciałam męczyć Agulka. Koło 18 zabrałam się za wymianę cewnika. Arek oczywiście musiał mi udowodnić, że PEG-a przepcha. Skończyło się wielkim wystrzałem, bo zrobił się wielki balon i ja dostałam po nogach jedzonkiem! Faceci…
Próbowaliśmy z Arkiem odciągnąć wodę z balonika, ale wyszło tylko jakieś 3 ml, a powinno co najmniej 7, do tego powinna to być woda, a nie jedzenie. Tu już było coś podejrzanego. Wzięłam dużą strzykawkę, żanetę i próbowałam wyciągnąć jedzenie. Nic z tego. Arek znalazł igłę do strzykawki, odcięliśmy część foleya i próbowaliśmy przez tą igłę strzykawką wyciągnąć wodę. Nic to nie dało. Włożyliśmy drut do Foleja, próbując przetkać zator. Udało się. Jednak jak próbowałam wyciągnąć cewnik, to wyczuwałam pod palcami pięciocentymetrowy balonik w środku. Byłam przerażona, bo już nie miałam pomysłu. Przed oczami miałam już wyjazd do szpitala. Wstałam, zeby poszukać po szafie jakiegoś pomysłu i wtedy Arkowi udało się przebić ten balon. Cewnik został usunięty! Moje biedne dziecko znowu musiało się nacierpieć. Znowu krewka popłynęła. Na szczęście znieczuliliśmy to miejsce Lignocaine A, bo próbowaliśmy i tak wyjąć tego PEG-a. Teraz już szybko poszło. Założyłam nowego, napełniłam balonik wodą, oczyściłam brzuszek, zrobiłam opatrunek i po krzyku. Jeszcze teraz ściska mnie w dołku, jak sobie przypomnę!
Dlaczego nie jechaliśmy od razu do szpitala? Przerabiałam to już. Nie zrobili by nic więcej. Wągrowiecki szpital odesłał by nas do Poznania, a w Poznaniu zaproponowaliby operację. W końcu tak najprościej… Najważniejsze jednak, że znowu odnieśliśmy mały sukces! Daliśmy radę!
Aginek teraz smacznie śpi. A ja w ramach relaksu zrobiłam sobie paznokcie. Wszystkie 20 sztuk!! Wyszło piknie! A co najważniejsze nie było żadnych zahaczeń i nie musiałam poprawiać!!
Koteczku Ty mój, jak ja Cię kocham i przepraszam, że znowu musiałaś cierpieć!
Olu, pamiętaj – masz przyjaciół!!!

sobota, 7 sierpnia 2010

Ten kręgosłup /7 sierpnia 2010/

Wiem, ostatnio rzadko piszę posty na blogu. Jednak ciągle wydaje mi się, że nic się nie dzieje. Lato to czas słodkiego lenistwa. Widać też postanowiłam odpocząć od kompa. Nocami siedzę często do późna czytając książkę. Lubię to.
Ten tydzień był dosyć bolesny dla nas obu. W poniedziałek moja biedna córcia strasznie cierpiała. Już na masażu była niespokojna. Jak przyszła Karolina, zaczęły się rozgrywać sceny dantejskie. Agnieszka z bólu był mokra, ciągle płakała. Trudno było znaleźć źródło bólu. W końcu Karolina przewiesiła ją przez wałek i wtedy ujawnił się siniak i żyły na lędźwiach. Tam gdzie zawsze. A już tak długo było dobrze. Wtorek był znośny. W środę, za to najpierw mi coś wyskoczyło jak wyciągałam Agnieszkę z samochodu. Jakoś chwyciłam ja tak bokiem i kaplica. Jak wróciłyśmy, okazało się, że Agnieszka jest w jeszcze gorszym stanie. Powtórzyła się historia z poniedziałku. Koniec końców, Karolina zakleiła Agniesi lędźwie i jakoś teraz już jest dobrze. Na noc jeszcze dostała ibum, bo była niespokojna. Bidulka chciała się przeciągnąć i nic z tego. Skuliła się tylko. Z czwartkowej rehabilitacji zrezygnowałam. Tak musiałyśmy do Piły jechać na rezonans, to nie było sensu. Na spacer w środę też nie wyszłyśmy. Za bardzo bolały ją plecki.
Co do mojego bólu, wyżebrałam u Asi pół godziny. Namęczyła się bidulka, ale ustawiła mi to co wyskoczyło. Jeszcze czuję ten ból, ale już jak przez mgłę. Wczoraj za to, jak wstałam, nie to złe określenie. Sturlałam się z łóżka, nie mogłam się obrócić. Nie mogłam wyjąć mleka dla Agi z szafki! Katastrofa!
Dzisiaj już nie czuję tak bólu na wysokości klatki piersiowej, tylko w barkach i karku.  Mam zwyczajnie sztywny kark. Musze w przyszłym tygodniu się umówić.
Pogoda się nam popsuła i nawet nie ma kiedy wyjść na spacer. Dzisiaj co chwila padało.
Oddałam nasz ssak na reklamację. Bateria w ssaku wystarczała nam ostatnio na jakieś 2 do 4 godzin, pomimo pełnego naładowania ssaka. Musiałam troszkę ponegocjować, żeby dali mi zastępczy, ale udało się. W środę był kurier i zrobiliśmy wymianę. Zostawił nam taki sam, tylko bez serduszkowych naklejek. Poczekamy, zobaczymy. Myślę, że w przyszłym tygodniu będę już coś wiedziała.
Dobrze kochani idę się położyć, zmęczona dzisiaj jestem. Ten tydzień mam naprawdę ciężki.
Olu, trzymaj się skarbie!!!!

sobota, 31 lipca 2010

Jesteśmy, jesteśmy!!! /31 lipca 2010/

Faktycznie, trochę czasu już upłynęło od ostatniego wpisu. Mój komputer zastrajkował na dobre. Zawisła już nawet groźba złomowania. Jednak okazało się, że przepięcie trafiło go i na razie jakoś się kula. Fakt, dysk twardy też jakiś niepewny jest. Musze poprzegrywać zdjęcia na płytkę. Udało mi się nawet odpalić gg. Tego brakowało mi strasznie, bo uwielbiam sobie pogawędzić ze znajomymi. Jakby nie patrzeć to szybkie i darmowe pogaduchy.
Ostatni tydzień upłynął pod znakiem oczekiwania na informację o mieszkanie. Dostaliśmy informację o mieszkaniu, niedaleko nas. Mieszkanie dwupokojowe, z kuchnią, łazienką i jak się później okazało z dodatkowym ogródkiem. Jednak największym atutem było usytuowanie tego mieszkania. Była to przybudówka do kamienicy. Tak więc nie ma schodów. Wjeżdża się praktycznie z podwórka. Mieszkanie w przyzwoitej cenie.
Wiecie jaki może być powód odmowy wynajęcia zainteresowanym? Tak, moja mała Agniesia nie spodobała się właścicielom. Przeszkadza im fakt, że nie jest zdrowym biegającym dzieckiem. Nieistotne jest, że mieszkamy 10 lat w jednym miejscu i nigdy nie zalegaliśmy z czynszem czy opłatami. Nieważne, że mąż ma stałą pracę, a ja zasiłki. Ważne jest to, że mamy Aginka. Oni nawet jej nie widzieli… Zrobiło mi się strasznie smutno i źle. Teraz jednak, uważam, że widać to mieszkanie nie było dla nas. Mimo wszystko… Jakoś muszę to sobie tłumaczyć.
A wszystko zaczęło się układać. Udało mi się w końcu sprzedać moje autko. Serce się kroi, jak pomyślę ile za nie dałam, a ile dostałam. No ale co zrobić. Tak bywa. Ważne, że my żyjemy.
Agniesia jeździ już do Piły raz w tygodniu. Mamy teraz zabiegi „utrwalające”.Potrwają do końca września. Wyrobimy się przed pierwszymi chłodami. Całkiem dobrze się składa.
W czwartek Aginka obejrzała Pani neurolog. Była bardzo zadowolona z jej rozluźnionych nóżek i rączek. Pięknie zginała kolanka, daje się wyprostować stopę w linii prostej z nogą. Na moją prośbę obejrzała też paznokieć przy lewej nóżce. W dużym palcu wrósł Agi paznokieć kilka miesięcy temu. Udało mi się w końcu go wyciąć. Jednak paznokieć zrobił się taki zrogowaciały i pofałdowany. Co więcej prawie wcale nie rośnie. Palec Agi ma obolały i nabrzmiały. Pani doktor kazał robić okłady z riwanolu i smarować tłustym kremem. Zobaczymy czy pomoże. Zaleciła jednak pokazać to pediatrze. W przyszłym tygodniu spróbuję się tam dostać. Może w środę się uda, jak pojedziemy od Pani Danuty.
W końcu się odważyłam i poszłam na rehabilitację. No i mam za swoje. Wszystko mnie boli. Byłam już dwa razy i nadal jeszcze nie ustawione wszystko. Tym razem chodzę bezpośrednio do Asi. Podświadomie, wiedząc, że ucisk będzie bolał, człowiek się napina i nie może terapeuta wstawić kręgów. Nic na to nie poradzę. Nie zdawałam sobie nawet jak bardzo pospinane mam przedramiona. Myślałam, że wgryzę się w kozetkę. A Asieńka tylko na to: „pomyśl, że Agi też tak boli”. Wiem, ale to twarda dziewczyna, a ja jestem mientka!
W końcu się troszkę ochłodziło i możemy chodzić na spacerki wcześniej. W czasie tych upałów, najwcześniej wychodziłyśmy o 18. Wkurza mnie fakt, że pomimo tego, że tak bardzo lubię się włóczyć i spacerować, nie mogę tego robić. Po niespełna dwóch godzinach, jestem taka obolała, że nie nachylam się, tylko kucam, żeby coś podnieść – czyli prawidłowo.
Agulek kiedyś doprowadzi mamusię do zawału serca. W ostatnim czasie zaczęła ćwiczyć szyję w samochodzie. Wygląda to tak, że spuszcza głowę na klatkę piersiową, przytykając sobie tym samym rurkę tracheo. Jadąc przez miasto, czy obwodnicą, nie zawsze jest gdzie się zatrzymać. Jednak po jakiejś minucie okazuje się, że Agi podnosi głowę do góry. Najpierw przechyla na bok i powoli podnosi. Zbójec mały!!!
~~~~~~~~
Gorące pozdrowienia dla Gryfina i Kiedrowa!!!
Ps.: ciociu Gosiu, strasznie miło, że nas znalazłaś!!! Jednak co do uśmiechu, to miałaś ją w dzień rozśmieszyć!  Może uda się na następnym turnusie, jak się spotkamy…:)))) Buziaczki!!!!