Niedawno wróciłam od koleżanki, która jest przy nadziei. Ma dwójkę
cudnych dzieciaczków (jednym z nich przez blisko dwa lata się
zajmowałam). Zawiozłam wanienkę po Agi i jakoś tak się podhaczyłam na
kawę. Było super. Dawno z Kasią się nie widziałam. Odreagowałam trochę.
Pogadałyśmy, pośmiałyśmy się trochę i jakoś nastrój mi się poprawił.
Dzisiaj
chciałam napisać o tym czym jest Treacher – Collins. Jest to wada
genetyczna z którą moja Agi przyszła na świat. Wbrew sugestiom kilku
osób, wcale nie winię ginekologa, że nie wykrył jej podczas ciąży. To
było moje pierwsze dziecko. Żadnych znanych wad w rodzinie nie było,
więc dlaczego miał się czegoś poważnego doszukiwać. Tym bardziej, że Agi
wadę widoczną ma z prawej strony twarzy, a podczas USG leżała zawsze na
tym boku. Nawet kiedy chcieliśmy sprawdzić płeć dziecka ułożona była
tak, że lekarz nie dał rady jej odwrócić.
Do rzeczy. Agi urodzila się
bez prawego uszka tylko z odrobina chrząstki na policzku i brak
przewodu słuchowego. Do tego żuchwa mała, zniekształcona, przesunięta w
prawo. Brak prawego ramienia żuchwy. Usta bardzo szerokie, jakby
częściowo zdwojone. Wargi z małym rowkiem, język nieprawidłowy – prawa
część języka szczątkowa, z podniebienia miękkiego zwisa bardzo długi
języczek. To jest opis przepisany z epikryzy wydanej nam ze szpitala na
Lutyckiej w Poznaniu, gdzie przebywałyśmy do 18 lipca 2006.
Brzmi to
bardzo zawile i strasznie przerażająco. W rzeczywistości, nie jest tak
strasznie. Moja Agi pomimo wady twarzoczaszki, zachwyca do dziś ludzi
swoją buzią. Do tego, usłyszałam to od naprawdę wielu osób, że jak się z
nią długo przebywa, to nawet się tego nie widzi. Nie jest to nawet
widoczne na zdjęciach. Najgorzej, jak przegląda się w lustrze. Wtedy ta
twarz wygląda okropnie.
Jednak co do utrudnień w codziennym życiu
jakie spowodowała u nas wada genetyczna naszej Agi. W drugiej dobie
okazało się, że Agi nie chce jeść, nie przełyka śliny. W związku z tym
została wezwana karetka z inkubatorem i zabrano mi malutką do Poznania.
Ja zostałam wypisana zaraz następnego dnia. Tam nad Agi zebrała się cała
plejada poznańskich lekarzy, popatrzyli i nic nie orzekli tylko się
rozjechali. Pojechałam w dniu wypisu z Wągrowca do Poznania do Agi. Tam
ordynator załatwił mi miejsce na oddziale zaraz przy neonatologii. Jak
zobaczyłam Agi serce zaczęło w końcu bić. To była najdłuższa doba w moim
życiu!
Okazało się, że Agi ma poaspiracyjne zapalenie płuc. Musiała
być w inkubatorze i dostawać silne antybiotyki. Nawet nie wiecie jak
bolało, kiedy leżałam w pokoju z kobietami, które miały przy sobie swoje
dzieci, a ja mogłam tylko do niej chodzić od czasu do czasu. Agi była
karmiona przez sondę. Postępowano z nią dokładnie jak z dzieckiem z
rozszczepem podniebienia. Pomalutku uczyłyśmy się jeść z butelki.
Mlaskać językiem nauczyła ją pielęgniarka, która podała jej pierwszy raz
glukozę strzykawką na język. Cwaniara szybko się nauczyła, że można
dostać coś dobrego i jak chwilę popłakała, otwierała buźkę w oczekiwaniu
na „cukiereczka”. I tak małymi kroczkami udało się przejść już tylko na
butelkę. W momencie kiedy Agi zaczęła przybierać na wadze i w końcu
uwierzyli mi, że Agi jadła tylko z butelki, zostaliśmy wypisani do domu.
Teraz
już wszystko zależało od nas. Moja Agi w dniu wypisu ważyła 2990.
Mieliśmy karmić ją co 3 godziny. Jednak było to całkowicie rozmyte, bo
60 ml Agi jadła ponad pół godziny. Strasznie duże problemy miała z
jedzeniem. Biedulka przez przyrośnięty języczek nie mogła ani ssać, ani
połykać jak my, zdrowi ludzie. Spróbujcie coś połknąć nie zatykając
sobie językiem przełyku! Nie da się, prawda? A ona się tego nauczyła. Z
czasem przeszliśmy na zupki pite najpierw z butelki, a potem mogliśmy
jeść łyżeczką. Ulubionym posiłkiem Agi były danonki! Mogła je jeść na
okrągło. Najbardziej też lubiła wyjadać tacie obiad z talerza. Jak tata
siadał do obiadu, agi pędziła z otwarta buzią po am do tati. Strasznie
się czasami Arek denerwował, że nie może w spokoju zjeść obiadu.
Musiałam małej nakładać na drugi talerz i ją karmić, ale od tati i tak
smakowało bardziej. Teraz za tym tęskni… Takie jest brutalne życie.
Pisze
o tym wszystkim, bo nie wszyscy znają przejścia naszej Agi przed
wypadkiem. Już wtedy nie było jej lekko. Uwielbiala parówki. Jeżeli
miała za duży kęs w buzi po prostu wypluwała. Ten jeden raz nie udało
jej się tego zrobić!
Moja Agi miałaś biegać u cioci Kasi na trawniku, a nie spać!
~nula1
OdpowiedzUsuń31 lipca 2008 o 14:04
głowa do góry obie jesteście bardzo dzielne a nie da się wszystkiego przewidzieć sama mam troje dzieci i wiem coś o tym .Tak jak się pani zajmuje Agusią to nikt na świecie tak nie potrafiłby po prostu stało się i już ale dobrze ze jest już lepiej i wszystko zaczyna sie układać w całość pozdrawiamy panią i Agusie i resztę rodzinki i życzymy wszystkiego naj naj