piątek, 27 czerwca 2008

16 listopad 2007 /27 czerwca 2008/

Ten dzień był ładny, jak na jesień. Dzień jak zawsze. Piątek, jutro Agi zostanie z mamą w domu. A dzisiaj do niani a mama do pracy. Agi zaczęła już sama coraz odważniej chodzić.
Około 16.30 razem z tata poszliśmy odebrać nasze słoneczko od cioci – niani. Agi była tak szczęśliwa, że ma przy sobie wszystkich, których kocha mamę, tatę, ciocię, wuja i Dawida, że nie chciała iść. Jak zawsze ku uciesze cioci robiła bałagan w kasetach nosząc je tacie (szkoda, ze nie została). W końcu udało nam się ja wyciągnąć. Skorzystaliśmy z tak ładnej pogody i poszliśmy jeszcze na zakupy. Agi jak zawsze nie siedziała w wózku, tylko go pchała. Przy swoim wzroście z ledwością wystawała ponad wózek. Pierwszy raz udało nam się ją stracić z oczu w Big Star w dziale dziecięcym. Wpadła między wieszaki i nie było jej widać. Biegała w czerwonej czapce, którą jej przymierzaliśmy. Super wyglądała. Kupiliśmy inną bo pasowała do kurtki. Tego dnia nabiła sobie pierwszego guza. Wyłożyła się jak długa na kafelki. Nawet nie płakała. Wstała i gnała dalej. Poszliśmy do domu. Po drodze kupiliśmy jakąś kiełbasę do zjedzenia i parówkę dla Agi (tylko dlaczego ja ją kupiłam!).
Zgrzałam kiełbaskę. Agi jak zawsze w ostatnim czasie, nie chciała siedzieć przy jedzeniu, tylko non stop chodziła. W końcu ta nowa umiejętność coraz bardziej jej się podobała.
Niestety, tym razem nie było tak jak zawsze. Mąż siedział z jednej strony Agnieszki, ja stałam za nią. W tym momencie Agnieszka wciągnęła gwałtownie powietrze, jakby chciała odkaszlnąć. Klepnęłam ją w plecy. Agi sie do mnie odwróciła, miała przerażenie i łzy w oczach. Nie mogła złapać oddechu. Parówka utknęła jej w krtani. przewróciłam ją przez kolana i klepałam, mąż przejął ją przerażony. Złapałam za telefon i dzwoniłam po pogotowie. Agi odpływała… Zbiegliśmy do sąsiadów, może w czymś pomogą zanim pogotowie przyjedzie… Zadzwoniłam do pediatry, też nic nie mogła pomóc. Niestety. Zabrali Agi do szpitala. Wtedy już pewnie nie żyła. Natychmiast pojechaliśmy za nimi do szpitala. Przez całą drogę płakałam, przeraźliwie. To był najdłuższy kwadrans w moim życiu. Na nasze szczęście na dyżurze był ordynator chirurgii, który, jak się później okazało dokonał cudu. Założył Agi prowizorkę rurki tracheostomijnej, bo nie mieli oryginalnej tak cienkiej. Nasza Agi ma po prostu tak cienką krtań. Wpuścili nas do niej. To było straszne. Agnieszka była nieprzytomna. Była blada i miała zamknięte oczy, oddychała tylko dzięki ambu. W worku oddali nam jej rzeczy.
Agnieszka została przewieziona na OIOM do Poznania na Krysiewicza. Zadzwoniłam natychmiast po moją ukochaną siostrę, która natychmiast zawiozła nas do niej.
Agnieszka zostala podłączona do respiratora i tylko dzięki niemu oddychała. Wszelkiego rodzaju badania zaczęli dopiero robić w poniedziałek. Nie wykazały one jednak nic dobrego. Agi nadal była nieprzytomna i nie oddychala samodzielnie.
Dobrze mieć przyjaciół. Ci którzy są prawdziwi, w takich momentach najlepiej dają o sobie znać.
Może to nie miejsce ale chcę wymienić naszych przyjaciół, którzy nam wtedy najbardziej pomogli:
Danka, Marcin, Żaklina, Krzysztof, Wiesia, Bronek, Ewka, Gosiaczek, Wioletta, Kinia no i Pani doktor, która najlepiej mnie rozumie i z którą przegadałam wiele godzin, razem płakałyśmy.
Bez was nie potrafiłabym przez to wszystko przejść.
DZIĘKUJĘ WAM Z CALEGO SERCA!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz