Nadchodziła Wielkanoc. W Wielką Sobotę Agi rano miała zapuchnięte
prawe oczko. Pamiętam że w nocy nie spala tylko leżała z otwartymi
oczkami. Zakropiłam jej sztucznymi łzami, żeby nie wyschły jej za mocno i
nie bolały. Wtedy to się musiało stać. Na środku oczka miała żółtą
ropę, nie wiedziałam co to jest. Nie mogłam jej tego zdjąć, a były
święta i nie było gdzie jechać, żeby ją obejrzeli. We wtorek zadzwoniłam
do znakomitego okulisty, do którego i tak się wybierałam z Agi w sprawie
tego przesuszenia. Był przejęty i kazał w najbliższą niedzielę
przyjechać do swojego gabinetu.
Zanim jednak do tego doszło w czwartek (27.03) przyjechała Pani doktor wymienić rurkę na prawidłową. Do trzech razy sztuka!!
Tego dnia byłam z mężem umówiona, na wyjazd do bioenergoterapeuty
pod Gniezno. Pan pomachał wahadełkiem i zdjął z Agi 4 poważne blokady. Z
głowy, krwi, serca, bioder i oczyścił dom. Nic nie obiecywał, po raz
kolejny usłyszeliśmy, ze potrzebny jest czas, ale powinno się poprawić.
30 kwietnia pojechaliśmy do Poznania do okulisty. Pan doktor tylko
spojrzał i już jego pierwsze słowa były jak sztylet w samo serce.
PERFORACJA! Okazało się że ta żółta ropka na środku oczka ocaliła je
przed wypłynięciem całego. Moja Agi nie miałaby wcale oka. Lekarz
zapisał nam antybiotyk w maści i krople. Nigdy już nie odpowiem sobie na
pytanie dlaczego wcześniej nie pojechałam. Po 3 dniach stosowania
Neomecinum Agi miała zabliźnione oko i śladu po przesuszeniu nie było.
Czuję się winna, i wiem, że to moja winna!!
Kwiecień zaczął się tak samo super jak zakończył się marzec.
Poprosiłam Panią doktor o skierowanie na badania laboratoryjne. Baliśmy
się panicznie, że nie wiemy czegoś jeszcze o czym powinniśmy wiedzieć, a
może się u Agi pogorszyć.
Badania wykazały, że Agi ma lekką anemię i zakażenie dróg
moczowych. Do tego doszło jeszcze zapalenie prawej strony oskrzeli.
Zgodnie z prośbą Pani Beaty dowiedziałam się od okulisty u którego
byliśmy umówieni na następny dzień, czy antybiotyk o szerokim spektrum
jest wskazany do leczenia oczka. Okulista zgodził się z nią. Oczko
zaczęło się pomału goić.
Tego dnia odwiedziła nas też Agi ciocia-niania. Małgosia zajmowała
się moim skarbem, kiedy ja byłam w pracy. Ciągle grandziły na mieście,
wszędzie ich było pełno. Małgosia to taka druga mama Agniesi. Jak ją
nazwała: Aba. Małgosia też bardzo przeżyła jej wypadek. Wypłakała morze
łez. To u niej Agi pierwszy raz zaczęła chodzić.
Na widok Agi Małgosia zalała się łzami. Nie wiedzieć czemu
spodziewała się zastać dawną bawiąca się Agi w łóżeczku. Niestety
boleśnie się rozczarowała. Zawsze pierwsza wizyta jest najgorsza. Ludzie
o wrażliwym sercu bardzo to przeżywają. Czasem myślę, że ja już nie mam
serca, jak patrzę na ich żal i łzy. Na początku się denerwowałam na ich
reakcję i łzy. Później doszłam do wniosku, że ja już swoje wypłakałam
przy Agi łóżeczku, oni jeszcze nie. Każdy musi jakoś zareagować i nawet
się wypłakać. Wcale nie jest tak prosto odgrodzić się murem od całego
tego bólu i nieszczęścia.
Do tego nie wiedzieć czemu nastawiłam się na to, że jak przyjdzie
Wielkanoc moja Agi się obudzi. Przekonanie o tym trzymało mnie jakoś na
duchu.
Te ostatnie dwa tygodnie były dla mnie ogromnym stresem. Do tego
doszedł kolejny żal i pretensje do samej siebie i rozczarowanie, że „cudu
nie było”.
Ciężki ten mój krzyż…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz