czwartek, 7 stycznia 2010

Dzień pełen wrażeń /7 stycznia 2010/

Dzisiejszy dzionek mnie wyczerpał i to już tak koło 14 miałam go dosyć! No ale opowiem po kolei.
Wczoraj byłyśmy, jak zwykle w środy, u naszej Pani Danuty. Uszykowałam Aginka na bałwanka, zostało tylko czapkę i kurtkę ubrać. Poleciałam szybko odkopać autko, bo je lekko zasypało. Wracam, zaczynam szybko ubierać Agutka, a tu mi coś nieświeżo pachnie! Dziecko mi się zepsuło, jednym słowem. No nic zaczęłam burczeć do Agniechy i śmiać się jednocześnie, bo ja w kurtce – cała mokra, Agniesię musiałam „rozpakować”, żeby dostać się do źródełka zapaszków… No i jak zawsze spóźnione. Zostawiłam Agi na kozetce i poleciałam po ssak do auta. Wracam, a Pani Danuta do mnie z półuśmiechem, „mama, a dlaczego krzyczysz na dziecko?”. Zgłupiałam, a potem zaczęłam się śmiać z mojego kapusia małego!! Wrażliwa się znalazła! ;)))
Pani Danuta zaleciła herbatkę ziołową podbiał z tymiankiem i oklepywanie. Kazała mi kupić dla Agi pyłek pszczeli. Podawać po 20 granulków 2 razy w tygodniu. Agi ma bardzo obniżoną odporność, a to naturalne źródło. Nawet nie wiedziałam, że coś takiego jest. Zaczęłam szukać na Allegro. Znalazłam bez problemu. Dwie pasieki, które mnie zainteresowały potwierdziły mi, że nie ma co kupować. Jedna mieści się w Mieścisku – niecałe 20 km od Wągrowca, a druga…ulicę dalej!!!!!! Śmiech mnie ogarnął!! Tylko muszę wykombinować jak tam dotrzeć. Ostatnio to nie takie proste.
Natomiast co do dzisiejszego dzionka. Koło 7 rano jak zawsze wstałam, żeby nakarmić Agniesię. Spoko, dostała mleczko, wody. A tu nagle słyszę chlup… No tak jedzonko wycieka, bo foley pękł i wyleciał z dziurki w brzuszku, a że brzuszek pełen, miało co lecieć. Włożyłam z powrotem felerny cewnik, żeby zapobiec wyciekowi i zaczęłam sobie szykować sprzęcik. Nowy foley, rękawiczki, nożyczki, gaziki, plaster, Lignokaina z lodówki, strzykawka, woda i do dzieła! Moje dziecko ma ten nieznośny zwyczaj, że jak dostanie jedzonko, strasznie mierzi ją w nosku i zbiera jej się na kichanie. No i właśnie tu pojawił się poważny problem. Ponieważ zapomniałam w uszykować zatyczki do cewnika! No i się zaczęło! Agi do kichania, foley był włożony tylko tak sobie, bez zabezpieczenia, wypadł – jedzonko wycieka. No to szybko ubrałam rękawiczki, wyciągnęłam nowy cewnik, żel i założyłam nowy. Myśląc spokojnie, że jestem bezpieczna, Agniesia znowu zgięła się w pół do kichania. Jak mi nie tryśnie jedzonko dziurką od cewnika w powietrze – fontanna! Zatkałam otwór w jednej ręce trzymając strzykawkę z wodą – bo nie zdążyłam jeszcze zapełnić balonika. No i co teraz? Siedzę jak ten bezmózgowiec zatykając otwór palcem i myśląc jak napełnić balonik. No to Agi znowu aaa…psik. Dokładnie! Niezabezpieczony cewnik wypadł z dziurki – mleko się leje! W tym momencie zaczęłam kląć! Mój mąż tak sprytnie zabezpieczył zatyczkę od poprzedniego cewnika, że nie mogłam go wyjąć. Odcięłam i udało mi się jakoś zatkać ten otwór. Poszłam po dobrą zatyczkę i szybko zapełniłam balonik. Ufff… Całkiem ogłupiała, odetchnęłam z ulgą. Wszystko mokre. Musiałam przebrać Aginka, podłożyłam jej pod pupę kocyk, bo przysypiała a nie chciałam jej szarpać i wtedy czuję coś ciepłego na ręce. Zatyczka nie była dobrze zakręcona – nakrętka spadła… Można śmiało powiedzieć – mleko się wylało! Co było robić – kocyk do prania, bluzeczka od piżamki do zmiany. Jak to teraz piszę to mnie spazmatyczny śmiech ogarnia! Ale uwierzcie mi – nie chciało mi się śmiać o 7 rano, kiedy zasypiałam koło 2, a tu wszystko się psuje i jeszcze przedtem zdążyłam zbić moją ulubioną szklankę do napojów!
No nic położyłam się jeszcze na chwilkę. Po godzinie wstałam, na pół przytomna nadal. Zrobiłam sobie kawkę, włączyłam kompa. Siedzę sobie, drukuję i słucham a Agi jakoś tak dziwnie oddycha. Jakoś tak świszcze i jakby się trzęsła. Otuliłam ją mocniej, ale nic to nie pomogło. Nóżki nadal zimne i taka jakaś odpływająca. No to ją ubrałam, owinęłam kocykiem i profilaktycznie mierzę temperaturę – 38,6!!! Przecież we wtorek wzięła ostatni antybiotyk!! Zadzwoniłam do przychodni i nasza Pani doktor już była w pracy. Ucieszyłam się. Skontaktowałam się z nią i ustaliłyśmy, że jak nie zdołam zbić temperatury, mam jej dać znać to po południu podjedzie, ale nie wcześniej jak koło 16. No to dałam małej czopek, bo niestety po Ibumie zrobiło się 39. Dobiło do 39,4 i zaczęło spadać. Przyszła mama i pomogła mi, bo do przychodni samej jest mi ciężko. Okazało się, że Agunia ma zapalenie ucha i gardła. No i znowu antybiotyk, inhalacje, środek przeciwgrzybiczny, probiotyk… Musze kupić ten pyłek! Przecież muszę wzmocnić jej odporność! Pół godziny jeszcze stałam w aptece. Koniec końców w domu byłyśmy grubo po 1. Dałam Agusi trochę zupki i antybiotyk. Mleka nie chciałam dawać, za ciężkie, bo zupka była delikatna. Temperatura spadła, ale Agi była padnięta na maksa! Ja też!!
Dzisiaj zadzwonił Pan z Reh-Rad, w sprawie umówienia się na prezentację kombinezonu. Przyjedzie w sobotę koło 11. A dzisiaj właśnie chciałam meila do nich wysyłać i się przypomnieć. Na szczęście nie musiałam.
Zastanawiam się też, czy nie musiałabym odwołać rezonansu na który mamy się stawić w poniedziałek. Zadzwoniłam do szpitala, ale Pani doktor z którą się umawiałam nie było, a Pani z którą rozmawiałam twierdzi, że nie widzi podstaw do odwołania zabiegu. Jak to określiła, mam zwyczajnie podleczyć dziecko… A co ja niby robię? Jutro zadzwonię do tej lekarki z którą się umawiałam. Zobaczymy co powie, żeby potem nie było, że chorą ją przywiozłam!!!
Agniesia, dziecko weź się w garść! Co to za chorowanie! Wystarczy tego dobrego!! Kocham Cię – nie choruj!!!

1 komentarz:

  1. ~longina
    8 stycznia 2010 o 10:48

    Agniesiu Ty to mamusi pewnie robisz takie psikusy żeby jej się zbytnio nie nudziło co? Rybeńko kochana ciocia prosi tak jak mamusia: Nie chorujemy królewno!!! buziaki. Dużo zdróweńka!

    OdpowiedzUsuń