Agniesia mi się rozchorowała!! Znowu!!!
W piątek musiałam jechać po
odbiór cewników i pieluszek do Budzynia. Niestety była awaria z
samochodem… Akumulator wziął był i zdechł!!! Zadzwoniłam do małżonka
niech załatwia – w końcu od czegoś tych facetów mamy, no nie? Fakt
miałam kupić nowy akumulator jeszcze przed świętami, ale jeździł, nie
było czasu, to po co kasę wydawać? Teraz się chłopaki śmieją, że był tak
zużyty, że aż wklęsł, bo cały prąd wyssałam! Podli, a buuuuu….
Już
myślałam, że nie pojadę do tej apteki, nawet mama spakowała się i
poszła, a tu Arek dzwoni, że mogę zejść do auta, bo Piotrek jedzie z
akumulatorem. Na szczęście mama nie była daleko – wróciła. Biedak,
nieźle się namęczył, bo jedna śruba się zapiekła. No ale udało się!
Autko odpaliło. Nie ma co, pojechałam do Budzynia. Niestety, nie dało
rady się pospieszyć. Przed Kamienicą cała droga pokryta śniegiem, a pod
nim – lód. Można nieźle się przejechać. No ale w godzinkę obróciłam –
powinno mi wystarczyć jakieś pół, ale to latem.
Wracam, a tu Agunia
rehabilitowana przez ciocie Asię. Zdenerwowana nieziemsko, wypieki na
buzi. Jak tylko do niej dotarłam, zaczęła szybko ruszać buzią patrząc mi
w oczy. Znaczy się, dostało mi się po uszach. Okazało się też, że Agi
miała powystawiany kręgosłup. Pewnie od tego spinania, jak mnie nie było
sobie narobiła dodatkowego bólu. Asia pojechała, a ja szybciutko
wcisnęłam ją w kombinezon. Agniesia jeszcze ciągle miała wypieki na
buzi, ale główkę chłodną. W końcu zmierzyłam jej temperaturę, bo jakoś
podejrzanie się trzęsła. No tak, 38. Dałam syropek i możliwie szybko
wyłuskałam ją z tego gorseciku. Trzęsła się z zimna, a w tym ubranku
trudno ją rozgrzać.
Jeszcze w nocy dostała temperaturkę, ale też
jakieś 38, nie więcej. Na szczęście. Nie bierzemy antybiotyku i mam
nadzieję, że się obejdzie. Do tego potworne zimno na dworze, i nie było
możliwości żeby ją zabrać na umówioną wizytę do dziadków i przyjaciół.
Na szczęście jest ciocia Danka, która miała czas i chętnie została ze
swoją chrześniaczką. Buziaki moi pomocnicy!! Czasem brakuje kogoś kto
poniesie ssak za nami. Niestety, jak trzeba to trzeba sobie samemu
radzić!
Agnieszko, jak nie przestaniesz chorować, to inaczej
porozmawiamy!! Normalnie jak wezmę tego małego gzuba i przytulę… Och jak
ja Cię kocham!! Tylko już nie choruj!!! Proszę!!!
~aga - inanna
OdpowiedzUsuń26 stycznia 2010 o 08:20
oby się nic nie wykluło z tej gorączki… Przytulam, pozdrawiam
~Danka
26 stycznia 2010 o 17:51
No tak. ładnie. To teraz wiem dlaczego niania z niedzieli jest dzisiaj chora :-( Smarka łazi z temperaturą. Oj Aguniu ładnie to tak zarazki roznosić. Mam nadzieję że ci je wszystkie zabrałam i teraz już tylko lepiej będzie. Buziaki.
~Elwi
26 stycznia 2010 o 23:30
A możesz podawać Agi taki domowy syrop z czosnku miodu i cytryny? Mój syncio całą tamtą jesień, zimę i wiosnę chorował – antybiotyk za antybiotykiem. Tej jesieni spróbowałam z tym syropkiem i jak na razie (a jest już końcówka stycznia) miał tylko katar. Poza tym dawałam mu taki syropek z apteki – Immunaron (na uodpornienie), nie wiem który pomógł, ale któryś na pewno. Buźka
~bina
27 stycznia 2010 o 09:00
coś w tym jest u mnie piją wodę z cytryną i miodem, zamiast herbaty lub kompotu, i też odpukać tej zimy jest wiele lepiej.
~longina
27 stycznia 2010 o 13:58
Koteczku dosyc już tego chorowania. Jak bedzie trzeba to ciocia pomoże mamusi ucałować i wygilac tego słodkiego brzucholka małego. :)