Dzisiaj była sobota. Nic nadzwyczajnego, jak dla mnie dzień jak co
dzień, tylko Arek pęta się po domu. Pojechaliśmy na Berdychowo, do mojej
mamy, na chwilkę, bo Arek chciał poszukać stare części do kompa. Agi
dzięki temu posiedziała na świeżym powietrzu. Tak jej było dobrze u
ciotki Danusi na kolanach, że usnęła jak kamień! Dobrą godzinkę spała, i
niestety musieliśmy ją obudzić, bo czas był jechać. Agi musiała dostać
jeść, a do tego byłyśmy umówione do Madzi. Trochę jej się pokomplikowało
z leczeniem Maciusia. Ma kobieta twardy orzech do zgryzienia!!! Nie
zazdroszczę. Znam ten ból.
Od Magdy pojechałyśmy z Danką na zakupy.
Tak to jest, że jak przychodzi weekend w domu wszystko się kończy!
Masakra! A w tym tygodniu żadnych zakupów praktycznie nie uzupełniałam.
Przy wyjściu ze sklepu spotkałyśmy naszą koleżankę Wiolettę, która jest
przy nadziei. Rozwiązanie już pewnie niedługo, ale ślicznie wygląda!
Wiolka ma córcię Maję, która jest w wieku Aguli. Była z nią razem. Agi
też tak powinna z nami chodzić na zakupy i na spacery, a nie leżeć i nie
reagować na nas… Boże tylko Ty jeden wiesz jaki ja mam żal do siebie,
że nie upilnowałam jej wtedy! Zdaję sobie sprawę, że nie mogłam tego
przewidzieć, ale żal i wyrzuty sumienia pozostaną we mnie na zawsze. Do
końca życia będzie mnie prześladował przerażony wzrok duszącej się Agi!
Tak na mnie działa widok dzieci w wieku Aguli. Niby cieszy mnie ich
radość życia, naturalna ciekawość świata. Jednak żal i zazdrość
przychodzi sama, niespodziewanie.
Chcę wam opowiedzieć dzisiaj jaka
była Agi w swoim „pierwszym życiu”. Pierwszy raz Agula zaczęła się
uśmiechać w wannie podczas kąpieli. Strasznie lubiła się kąpać. Jak już
była na tyle silna i duża, żeby samodzielnie siedzieć, nie chciała
wychodzić z wanny. Najlepsza zabawa polegała na wyrzucaniu zabawek i
gąbek z wanienki do dużej wanny. Z czasem sama je też sięgała i wkładał z
powrotem. Jeżeli tatuś był w czasie kąpielowym, musiał obowiązkowo
chować się Agnieszce za wannę, za próg, a ona wyciągała szyjkę w
poszukiwaniu taty i kwiczała z podekscytowania i ze śmiechu, kiedy tata
się znajdował z okrzykiem „a kuku”. To chyba była najlepsza i
najweselsza zabawa Agi. Chowanie się taty i wyskakiwanie w innym
miejscu. Uwielbiała to. Zwłaszcza kiedy miała iść spać, wdrapywała się
na poduszkę, opierała o komodę i odwracała do taty, który najczęściej
siedział obok, przy kompie z wymownym „eeee”. Cóż, tata postanawiając
nauczyć dziecko mówienia całymi wyrazami reagował najczęściej „powiedz
tata to przyjdę”. Po dłuższych przekomarzaniach w końcu dało się słyszeć
„tati”. Nie było wyjścia Tati musiał wstać i pogimnastykować się, przy
chowaniu się dziecku. A Agunia śmiała się do rozpuku. Im była starsza
tym miała lepsze pomysły, jak zwiać mamusi z łóżka, żeby nie iść spać. W
końcu znalazła swój azyl. Skrzynka z narzędziami taty, miała otwieraną
górną klapkę i tam był mały skarbczyk naszej małej Guni. Później dostała
się do płyt kompaktowych, które udostępnił jej tata. Mogła tak siedzieć
dwie godziny i je przekładać!
Agnieszka dosyć późno zaczęła
samodzielnie chodzić. Wszystko przez to, że kiedy miała troszkę ponad
roczek bardzo nieszczęśliwie się przewróciła i wystraszyła okropnie!
Zaczynaliśmy chodzenie jak miała 10 miesięcy. Chodziła wtedy trzymana za
obydwie ręce. Uwielbiała to. Najlepiej się chodziło Agi na spacerki,
kiedy to pchała wózek jedną ręką, a drugą trzymała mnie za rękę, a głowa
nie wystawała znad siedziska wózka (Agi miała wtedy może 5 kg). Czuła
się wtedy bezpiecznie. Nie chciała prawie wcale siedzieć w wózku, jak
już, to trzeba było ją nieść. A w wózku zakupy i torebka mamy. Pomału
zaczynaliśmy chodzić już na spacerki bez wózka. Agunia potrafiła tak 2
godziny iść na nóżkach.
Któregoś dnia, pamiętam myłam naczynia w
kuchni, a Agunia bawiła się w pokoju. Jak zawsze, było tylko słychać
nawoływania i postękiwania „mama”. Na co ja odpowiadałam „no chodź do
mamy”. Najpierw po ścianie, powolutku przyszła do kuchni! Ucieszyłam się
bardzo. Na lodówce miała poprzyklejane magnesy z jej ulubionych
danonków. Jak robiłam coś w kuchni mogła tam stać i przeklejać je z
miejsca na miejsce, albo zrzucać na podłogę. Później kucała, podnosiła
je i przyklejała z powrotem na lodówkę, a który jej nie odpowiadał, za
plecy! Przez cały czas trzymała się uchwytu od zamrażalnika. Pewnego
dnia, zaistniała podobna sytuacja. Ja myłam naczynia, a Aginek w pokoju
coś kombinował. Jak zawsze ją nawoływałam. To było jakoś na końcu
października. Coś jednak mnie tknęło i wyjrzałam z kuchni. W tym
momencie moja Agi wystartowała z pokoju, jak z procy i wielkim łukiem
pędziła do kuchni! W ostatniej chwili ją przechwyciłam. Znowu by się
przewróciła, chociaż tym razem akurat nie dałaby rady wejść w zakręt i
nadziałaby się na drzwi (szalone dziecko). Od tego dnia zaczęła coraz
śmielej chodzić samodzielnie. Kiedy już całkowicie opanowała sztukę
chodzenia, zdarzyło się nieszczęście… I tak skończyły się piękne
wspomnienia. Rozpoczęło się „drugie życie” Aginka, i walka o
przetrwanie. Ta walka trwa nadal, tylko wróg jest niewidzialny i
nieznany w swoich strategiach działania. Nigdy nie wiemy co się wydarzy i
kiedy zaatakuje. Wiemy tylko, że rzadko, bardzo rzadko się poddaje i
daje wygrać ze sobą. Mamy nadzieję, ze nam uda się ta sztuka. Wasze
modlitwy i ciepłe słowa nam w tym pomogą.
Guńka, czas porobić nowe zdjęcia wesołej Agi!
~mamamaciusia
OdpowiedzUsuń31 sierpnia 2008 o 21:33
Aniu przeczytałam Twój blog od deski do deski, jesteś najwspanialszą mamusią na świecie dla Agi, jesteś bardzo dzielną i mądrą kobietką :) wierzę w to głęboko że Twoja Agi się obudzi… gorące buziaczki dla Twojej Śpiącej Królewny
Odpowiedz
~czarnyaniol
2 września 2008 o 13:29
Takie wspaniałe wspomnienia pozwolą Wam przetrwać te gorsze chwile, ale jestem pewna , ze Agi wkońcu do nas wróci. Jesteś silna i podziwiam Cię za to. Pozdrawiam Was serdecznie