Pozwólcie, że opiszę Wam turnus w Zabajce. Jak wiecie, panicznie
bałam się kolejnego aktywnego turnusu, ale chciałam jeszcze sprawdzić,
to jedno miejsce. Przyznam, że nie słyszałam jeszcze nic złego na temat
tutejszych terapii. Faktycznie, bardzo dużo uczestników turnusu, było w
ciężkim stanie i nie potrzebowali aktywnych ćwiczeń. Podobnie jak moja
córcia.
Nikt nie dopytywał się, no może prawie nikt, o jej wadę twarzy,
głównie interesowano się jej obecnym stanem, możliwościami i w jaki
sposób doszło do niedotlenienia. To wszystko jest naturalne. Pytania
były tylko raz, niezbyt natarczywe. Każdy zainteresowany przejrzał sobie
epikryzy i to wystarczyło. Mam zwyczajnie chwile, kiedy nie chcę o tym
rozmawiać. Nie mam ochoty wracać do tych trudnych w naszym życiu chwil.
Podczas ustalania zajęć poprosiłam o hydroterapię, chciałam
spróbować. Konie, nie wchodziły w grę, tak mi się zdawało, ze względu na
stan bioder Agnieszki.
Masaż. Gusia trochę się buntowała przy masażu pierwszego dnia, ale
ciotka wymasowała ją w jej ulubionej pozycji i przetrwałyśmy jakoś.
Masowane byly na zmianę rączki i nóżki, a dwa dni, zamiast hydro
miałyśmy też masaż limfatyczny nóg. W planach miałyśmy założenie tejpów,
które miały sprowokować zgięcie nóżek w kolanach, no ale niestety…
Wszystko się nam rozjechało.
Chiropraktyka. Pan od chiropraktyki wytrząsł Agnieszkę pierwszego
dnia całkiem nieźle, ale nie wystraszył dziecka. Później skorygował
stawy krzyżowo – biodrowe, kręgosłup i postrzelał palcami po buzi, co
się małej damie nie podobało. Kto to widział, żeby facet po buzi bił
Terapia zajęciowa była świetnie prowadzona. Agnieszka miała zajęcia
na sali doświadczenia świata. Ciotka wzięła pod uwagę Agnieszki ataki
padaczki i stymulację prowadziła delikatnie. Nie wszystko od razu.
Podobała się Agnieszce przepiękna wiosenna łąka na ścianie, pływające
światła, ale kwiaty najbardziej. W końcu to kobieta i ją rozumiem, ja
też kocham kwiaty
Łóżko wodne najpierw się Agnieszce podobało, ale jak za bardzo zaczęło
się pod nią ruszać pojawił się odruch strachu i trzeba było zmienić
miejsce. Ciocia usiadła z Agulą przy tubie z bąbelkami. O tak, to już
jej się znacznie bardziej podobało
W czasie zabawy ciocia regularnie stymulowała wzrok, masowała różnymi
fakturami rączki i prowokowała odruch chwytny u Agniesi. Dłonie pięknie
jej się rozluźniły.
Hydromasaż. Miałam potężne obawy co do tej kąpieli, ale wiem, jak
bardzo może to pomóc Agnieszce. Pierwszego dnia było potworne
zamieszanie. Nikt nie wziął pod uwagę tego, że Agnieszka nie siedzi
samodzielnie i trzeba ją trzymać w wannie. Pomoc jednej z mam była
bezcenna
Znalazła ona nadmuchiwany kapok zapinany na klamerkę w klatce
piersiowej i Agnieszce musiałam trzymać tylko głowę. Następnego dnia
włożyliśmy Agniesię już w hamak na podnośniku. Pływała sobie, mama
pilnowała i było cudownie. Agniesia dostała swój pierwszy strój
kąpielowy i cudowny szlafroczek. Jak dorosła dziewczynka
Jak wiecie już, w poniedziałek z hydro musieliśmy zrezygnować, ze
względu na ropień. Wielka strata, ważniejsze jednak zdrowie Agnieszki.
Fizykoterapia. Agnieszka miała zapisany viofor codziennie i
naświetlania bioptronem co drugi dzień. Viofor to takie pole
magnetyczne, które ma działać przeciwbólowo, przeciwzapalnie,
regeneracyjnie, odpornościowo i relaksacyjnie. Agnieszka owego relaksu
nie zawsze doznawała w czasie zabiegu
Światło lampy, wiadomo, goi, regenruje, rozluźnia, działa
przeciwbólowo, przeciwzapalnie. Aguś miała naświetlany splot słoneczny,
nadgarstki i stopy.
Żelki, czyli rozgrzewanie stawów i mięśni przed zajęciami z
kinezyterapii. Spędzaliśmy tam miło czas słuchając wierszyków i bajek
opowiadanych przez wujka Kacpra. Jednego dnia sama skorzystałam z
dobrodziejstwa żelowych okładów. Mój odcinek lędźwiowo – krzyżowy
kręgosłupa dał o sobie znać. Dzień wcześniej była awaria windy i trzeba
było sobie radzić.
Kinezyterapia. To ćwiczenia trwające najdłużej i codziennie. Na tych
zajęciach terapeuci usprawniali motorykę naszych dzieciaczków. Wszystko w
zależności od potrzeb, Zdarzyło się tutaj, że Agnieszka dla świętego
spokoju przełożyła wujowi Adamowi i rękę, i nogę, a nawet głowę.
Wszystko, żeby na nią nie krzyczał
Chociaż, te okrzyki zagrzewające Agnieszkę do pracy bardzo ją bawiły. Z
wujem Agniesia miała ćwiczenia tylko 3 dni. Od poniedziałku do
zakończenia turnusu przyjechała Madzia i ciocia nie miała już takich
względów… Co ja zrobię, że Agnieszka woli mężczyzn
Ciotka miała trochę utrudnione zadanie, bo przez pierwsze dwa dni
musiałyśmy ostrożnie ćwiczyć. Wszystko, żeby nie podrażnić rany na
pupce.
Terapia ręki. Ciocia nie wzbudziła zaufania Agnieszki. Nie
uwierzycie… Jak zdjęła okulary Agnieszka się uspokoiła i zaczęła
współpracować. Nie da się jednak ukryć, że to Agnieszka rządziła na
zajęciach. Wałek, jaki wałek! Ćwiczymy na boku, albo wcale
Terapia integracji sensorycznej, czyli SI. To chyba najbardziej
ulubione zajęcia Agnieszki. Wiadomo huśtawka przez całe zajęcia. Chociaż
moja mała gwiazda napędziła ciotce strachu. Otóż postanowiła zrobić
nagły wyrzut ciała na lewą stronę. Ciotka zbladła, nie wiedziała czy uda
jej się ją złapać Udało się, żeby nie było
Logopeda. Niestety zajęć z logopedą było bardzo mało. Pierwsze,
właściwie całe przegadane, bo Pani starała się dowiedzieć jak najwięcej o
Agnieszce. Popracować z Agnieszką udało się zaledwie dwa razy, bo z
kolejnych zajęć musieliśmy zrezygnować. Wracaliśmy do domu.
Dogoterapia i fenyloterapia. Otóż tak, były i pieski i olbrzymi kot.
Agnieszka była tym razem z okładem pasztetowym, a zwierzaki lizały i
stymulowały swoimi języczkami receptory na skórze. Kot, nie mieścił się
na kolanach Agniesi. Za pierwszym razem miał focha i nie chciał
pracować. Za drugim razem było znacznie lepiej.Agusia przyzwyczajona do
pracy z psiakami, które uwielbia, była zachwycona. Szorstki język kota
zrobił na niej większe wrażenie, choć i nasza Ferris starała się zlizać
jak najwięcej oliwki, kiedy masowałam Agnieszkę
Hipoterapia. Tak, to dosyć nieoczekiwane zajęcia. Najpierw poszliśmy
na fragment wykładu o koniach i hipo. Pani poproszona o podejście do
nas, nawet się nie zorientowała kiedy Sunami mlasnęła Agnieszkę w buzię.
To było niesamowite. Agusię, podobnie jak mamę zatkało. Okazało się, że
to jest też forma hipoterapii. Szkoda tylko, że nie jest
rozpowszechniona tak bardzo. Rozumiem jednak, że do takich zajęć musi
być specjalnie wytresowany koń, który nie zawiedzie. Sunami przejrzała
Agnieszce rączki i sprawdziła, czy pod kocem nie ma jakiegoś smakołyku.
Ostatniego dnia udało nam się posadzić Agnieszkę na koniu. Hipoterapeuci
starali się posadzić ją tak, żeby biodra nie odczuły kołyszącego ruchu
konia. Pan siedzący za Agnieszką trzymał jej główkę i bardzo się
denerwował, kiedy zaczęła nią kręcić. Moja córcia podziwiała sufit,
otoczenie, podobało jej się tam
Pan kolanami przytrzymywał Agniesię, żeby się nie zsunęła i żeby nóżki
się nie rozjechały, co nie byłoby wskazane. Pana Piotrka asekurowała
Pani Beata idąc przy koniu i obejmując go. Madzia prowadziła konia, a
Pan Adam przyglądał się i sprawdzał, czy wszystko w porządku. Na koniec
sprawdziliśmy, czy koń nie boi się odgłosu ssaka. Agnieszka oczywiście
siedziała już w wózku. Faktycznie, brzęczący dźwięk urządzenia spłoszył
odrobinę naszego przyjaciela. Trzeba go przyzwyczaić do tego odgłosu i
nauczyć, że to nic groźnego. Przyznam Wam się, że ta jazda na tym koniu
bardzo mnie stresowała. W takim samym stopniu bałam się tego, jak i
chciałam spróbować. Kiedy było już po wszystkim, byłam szczęśliwa i
podekscytowana, że się udało. Agnieszka się rozluźniła. Nie spinała się,
nie bała! To swojego rodzaju sukces! Taki stan euforii trzymał mnie
cały dzień.
Olbrzymim problemem jest zbyt często psująca się winda. Ku mojemu
zdziwieniu, nie działało to na mnie aż tak destrukcyjnie. Mam wrażenie,
że rekompensatą były świetnie prowadzone zajęcia, niezła organizacja,
smaczne posiłki i czystość w ośrodku. Potrzebowałyśmy czegokolwiek,
szybko to otrzymywałyśmy. Tak jakoś to powinno funkcjonować. Chociaż nie
powiem, przydałyby się pokoje, w których są lodówki. Może nie we
wszystkich, jednak my jedzenie dla Agusi mamy za sobą i fajnie byłoby
mieć gdzie je włożyć, żeby się nic nie popsuło. Dałyśmy radę, nie
powiem, ale kilka słoików mi się popsuło i musiałam dokupić obiadki w
słoiczkach.
Zdjęcia staram się cały czas wrzucić na blog, ale znowu coś się
blokuje i nie mogę nic zrobić. Zwyczajnie się przeniosę na google, jak
tak dalej będzie szło!!
Pozdrawiam wszystkich gorąco i dziękuję Wam za ciepłe słowa
~AO
OdpowiedzUsuń9 maja 2014 o 09:23
Odnoszę wrażenie, że jesteście zadowolone z pobytu, atrakcji, zajęć…to dobrze:)
Świetna sprawa ta hipoterapia! Oby udało Wam się tam jeszcze pojechać i próbować dalej!:)
A jak Wasze zdrówko? Lepiej?
Pozdrowienia**Trzymajcie się zdrowo:)
AnkaJ
9 maja 2014 o 11:31
O tak, jesteśmy zadowolone :) Chciałabym jeszcze raz jechać, ale tak, żeby Agnieszce nic nie dolegało. Wówczas zobaczyłabym jak Agnieszka zniesie wszystkie zabiegi.
A nasze zdrowie, cóż… Agnieszka się poprawia po antybiotyku, rana na pupie zaczyna się goić, chociaż Pani doktor trochę nam zbladła jak zobaczyła jej rozmiar. Ja zdecydowałam się wczoraj na lekarza i dostałam leków za 130 zł :( Antybiotyk mam brać do skutku, śluzówka wyschnięta. Wychodzi jednak na to, że wyjdę z tego ;)
Dziękuję kochana!!! Udanego weekendu!
~Lila Liv
9 maja 2014 o 12:12
Wczoraj nie mogłam dodać komentarza,ale przeczytałam wszystko dosłownie z zapartym tchem.Najbardziej mnie interesowała Sunami,to znaczy-zajęcia z konikiem:)Bardzo się ucieszyłam(już na FB),że Agnisia się na niej przejechała,bo to znaczy,że są to zajęcia dla Niej,że może w nich brać udział:)
Zdrowiejcie,Dziewczynki-bardzo się cieszę,że turnus,mimo wszystko należał do udanych:)
Wrzucasz fotki Agnisi często,a moim zdaniem,na każdej jest wyższa.Rośnie Dziewczyna jak na drożdżach,a włosy ma przepiękne:)
AnkaJ
9 maja 2014 o 13:46
Kochanie, zapomniałam napisać, że Agniesia nie jechała na Sunami. Jechała na jakimś ogierze, ale nie znam jego imienia, to wszystko działo się zbyt szybko, ja byłam oszołomiona i nie zapytałam :) Wiem, że miała najwyższego konika w stadzie :)
A te włosy, to faktycznie niezły numer… Ela postanowiła udowodnić mi, że nie mogę jej tak czesać ciągle w te warkoczyki. Jak postanowiła, tak zabrała się, na świeżo umytych włosach, za robienie warkoczy dobieranych. Super, poddała się po chwili. Włosy ślizgie, kręcące się i uciekające z palców. A moja kochana córeczka leżąc na boku, co chwilka sprawdzała, obracając głowę, jak cioci idzie. No nie szło jej ;) Skończyło się dwoma kitkami :D
Agniesia już ma się dużo lepiej, zastanawiam się nad wykupieniem drugiego antybiotyku. Dam chyba jednak spokój, liczę na to, ze sobie poradzi z tym co ma. Ja też poszłam do lekarza. Pan doktor stwierdził, że mam głos, jakbym miała tam mu się rozpłakać ;) Oj, ja głupia, trza było symulować i jakieś chodliwe leki wyprosić ;) Stwierdził, że sobie śluzówkę pumeksem starłam ;)
Buziaczki, kochana!!
~okiem kobiety
9 maja 2014 o 17:41
no sporo tych zajęć było i widać że wróciłyście zadowolone. Fajnie, że Agnieszce się podobało i że chętnie współpracowała z rehabilitantami. Mam nadzieję, że będziecie miały okazję znowu tam pojechać i skorzystać z jeszcze większej ilości ćwiczeń.
Trzymajcie się dziewczyny, wracajcie do zdrowia i miłego weekendu :)
AnkaJ
9 maja 2014 o 20:02
Wiesz co, miałam wrażenie, że nie było tak źle. Zajęcia były całkiem fajnie rozłożone. Jasne, bez bieganiny się nie obyło, no ale ja już tak mam. Inaczej się nie da, jak na ostatnią chwilę, choćbym nie wiem ile wcześniej zaczęła się szykować ;)
Gorąco pozdrawiam i życzę udanego weekendu :)